Zawsze byłam aktywna. Nie uciekałam z lekcji WF-u, kochałam wisieć na trzepaku, mogłam godzinami włóczyć się ze starszym bratem w Tatrach. Jako dziecko przez pięć lat trenowałam lekkoatletykę na Legii, a potem przez piętnaście robiłam wszystko, żeby o bieganiu zapomnieć. W końcu zrozumiałam, że w bieganiu wcale nie chodzi o ściganie, jak mnie uczono, ale o frajdę z pokonywania i kilometrów i siebie.
Wtedy pokochałam ten sport na nowo. Oswoiłam. I cieszyłam się jak dziecko z każdej mety. Bez względu na to, czy to był maraton czy kółko w parku. Bieganie to wolność, przestrzeń w głowie, łapanie dystansu za ogon. Czy bałam się, że w ciąży mi tego zabraknie? Nie. Nie myślałam o tym. To był bardzo intuicyjny czas, wiec miałam do siebie zaufanie. Wierzyłam, że usłyszę, co do mnie mówi własny organizm. No ale przede wszystkim skonsultowałam moje biegowe zapędy z doktor prowadzącą ciążę. Jak usłyszała, że biegam od ponad 10 lat, powiedziała: „Proszę bardzo. Organizm sam powie STOP”. I powiedział. Z końcem ósmego miesiąca. Oczywiście biegałam spokojnie, powoli, z głową. Bez ścigania się. Chodziło po prostu o podtrzymanie aktywności fizycznej. Dobrze się czułam, brzuch się nie napinał, a na to miałam zwracać uwagę. Dziś, kiedy dziewczyny pytają mnie, czy mogą biegać w ciąży, zawsze odpowiadam to samo: nie pytajcie mnie, ale lekarza. On wie, ja nie.
Mamy dla Was nową książkę Beaty Sadowskiej z autografem. Już niedługo podpowiemy, co zrobić, by ją zdobyć. Czytajcie uważnie Blog Super MAMY i nie przegapcie okazji by wygrać książkę ze świetnymi i zdrowymi przepisami.
Napisz komentarz