Dziś prezentuje Wam rozmowę z nietypową mamą i blogerką. Nie dość, że z wykształcenia jest informatykiem, a każdą wolną chwilę spędza w kuchni i prowadzi blog kulinarny, to jeszcze nie je mięsa i w tym samym duchu chce wychowywać swoją córeczkę. Poznajcie Anię z bloga www.grochemogarnek.pl. Zadałam jej kilka tendencyjnych pytań, wzięłam pod włos, by dowiedzieć się, jak to jest z tym wykluczaniem mięsa, czy ma pewność, że to zdrowe dla niej i córki, czy to trudne – zrewolucjonizować swoją dietę, a co za tym idzie, walczyć z „życzliwymi”, którzy zawsze wiedzą lepiej, jak powinno wyglądać nasze życie (i zawartość talerzy). Kilka lat temu modna była dieta Dukana, wcześniej szaleństwo wzbudzała kopenhaska. Dziś dostrzegam miłość do jedzenia dostarczanego przez firmy cateringowe. I… wegetarianizmu, weganizmu. Coraz więcej ludzi szczyci się tym, że nie je mięsa lub/i produktów zwierzęcopochodnych. To moda, dieta, czy coś więcej?
Lubię myśleć, że ludzie stają się bardziej świadomi i dlatego podejmują takie wybory żywieniowe czy życiowe. W końcu na przestrzeni dziejów większość najpotężniejszych umysłów, w którymś momencie życia zdawała sobie sprawę, że nie powinno się zadawać cierpienia innym, po to, żeby samemu się najeść. Nie jeśli nie jest to konieczne. Jednak to moje myślenie jest trochę naiwne. Zapewne źródło nagłego wzrostu popularności weganizmu i wegetarianizmu leży w prostym fakcie, że jako zwierzęta stadne bardzo lubimy naśladować innych. Dzięki mediom społecznościowym – stety lub niestety – każdy widzi co ktoś inny zjadł, jakie kupił buty czy torebkę. Ludzie prowadzą internetowy ekshibicjonizm, a inni pochłaniają wygenerowane przez nich treści bez opamiętania. Część osób dzięki temu dowiaduje się, że życie w ten sposób jest możliwe, zaczyna się tym interesować i robić to na swój własny sposób, inna część po prostu chce być taka jak ludzie, których obserwuje. Jednak, żeby naśladować kogoś, trzeba go szanować lub czegoś mu zazdrościć, dlatego cieszy mnie to, że wege życie może być powodem właśnie do takich uczuć i zachowań. Nigdy nie szczyciłam się tym, że nie jem mięsa, jest to dla mnie naturalne, dlatego nie do końca rozumiem ludzi, którzy to robią. Jednak, jeśli ma się to przyczynić do szerzenia wiedzy i świadomości, to w porządku. Niech powstają te śmieszne memy i kawały o weganach, niech politycy rozmawiają o rowerzystach i wegetarianizmie, niech tworzą się kolejne hipsterskie wege knajpki. Im więcej ludzi o tym mówi, tym bardziej poinformowane jest społeczeństwo i tym większa szansa, że więcej osób dokona świadomego wyboru przejścia na taką dietę, a raczej wybrania takiego sposobu na życie. Dodatkowo, cieszy mnie to, że obserwujemy wzrost zainteresowania nie tylko unikaniem mięsa, ale ogólnie zdrową dietą i stylem życia. Ludzie są bardziej świadomi nie tylko, które produkty są zdrowe, ale znają też swoje alergie i nietolerancje pokarmowe. Nareszcie świat zorientował się, że kluczem do długowieczności jest zdrowa dieta. Nie powiem, żeby mnie samą to cieszyło, bo naprawdę uwielbiam pizze i makarony. Jednak jeśli mamy już podaną receptę na zdrowe i długie życie, to trzeba z niej korzystać. Od zawsze byłaś wegetarianką, czy coś szczególnego wydarzyło się w Twoim życiu i powiedziałaś mięsu BASTA?
Ten rok jest dla mnie wyjątkowy, bo właśnie w nim minie dokładnie połowa mojego życia odkąd nie jem mięsa. Przeszłam na wegetarianizm mając 14 lat. Co dziwne, nie myślałam o tym wcześniej, nie brałam pod uwagę, że to może być sposób na moje życie. Znajomi śmieją się, widząc moje zdjęcie jak jem kiełbasę, mając 8 czy 9 lat. Wiele osób decyduje się na wegetarianizm pod wpływem innych, jednak ja nie znałam nikogo, kto by prowadził takie życie. Mi wystarczył jeden artykuł, w przypadkowej gazecie, który opisywał sposoby na transportowanie i przechowywanie zwierząt m.in. obcinanie dziobów kurczakom. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę przykładać do tego ręki. I z dnia na dzień zdecydowałam o tym, że więcej mięsa nie zjem.
Każda zbilansowana dieta to duże wyzwanie, tym bardziej, jeśli ma się w domu dziecko wymagające uwagi albo jest się aktywnym zawodowo (albo jedno i drugie). Czy w przypadku diety wegetariańskiej to jeszcze trudniejsze? Musisz się bardziej na trudzić, by stworzyć swoje menu np. na tydzień? I jaka jest cena takiego przedsięwzięcia na tydzień?
Racjonalne odżywianie, tak jak piszesz, to wyzwanie, a raczej sprawa wymagająca przygotowań i przemyśleń. Tutaj akurat nie ma różnicy, czy to dieta wegetariańska czy nie. Jako człowiek pracujący wiele lat w korporacji, mam duże doświadczenie nie tylko w komponowaniu swoich posiłków, ale także w obserwacji tego co jedzą moi koledzy. Często są to jakieś dania na szybko, zupełnie nieprzemyślane, bo po prostu dopada nas głód. Dlatego zawsze zachęcam wszystkich do przygotowywania jedzenia w domu, najlepiej gotować coś co możemy jeść przez kilka kolejnych dni.
Dieta wegetariańska nie jest bardziej wymagająca i czasochłonna. Przeciętny człowiek gotuje najwyżej kilkanaście swoich ulubionych dań w kółko. Kiedyś czytałam, że obiadowy repertuar statystycznego Kowalskiego to 17 dań. Tak naprawdę bez różnicy, czy będą to schabowe, bitki, stek czy też burgery z cieciorki, kotleciki z marchewki, smażone tofu. I tak będziemy gotować w kółko to co najbardziej lubimy. Dlatego tworząc menu na tydzień, jeśli tylko dojdziemy do pewnej wprawy, nie będziemy mieć żadnego problemu. Na moim blogu często staram się ułatwić to zadanie początkującym i przygotowuję jadłospisy na cały dzień. Ostatnio wydałam też ebooka z daniami wegetariańskimi i bezglutenowymi na cały tydzień. I teraz kwestia dla niektórych najważniejsza. Dieta wegetariańska nie jest droższa do tradycyjnej, bo tak naprawdę najdroższe w koszyku Kowalskiego jest mięso (mam na myśli oczywiście to dobrej jakości ze sprawdzonego źródła). Na logikę, wyhodowanie kurczaka wymaga większego nakładu pracy i pieniędzy niż zasianie i podlewanie nawet 10kg marchewki. Dlatego marchew jest tania, cieciorka i fasola również. Dieta wegetariańska to dieta oparta na warzywach, które i tak każdy powinien spożywać w dużych ilościach, a mało kto o tym pamięta. Nie chce mówić ile to dokładnie kosztuje, bo w każdej diecie wydatki zależą od preferencji. Jednak jeśli nie stosujemy dużych udziwnień (np. egzotycznych składników, które są importowane) to jesteśmy w stanie na takiej diecie zaoszczędzić.Ok, Ty to Ty – Twoje ciało, zdrowie i Twoje decyzje. Jak będzie jednak z Bąblem i rozszerzaniem diety? Wychowasz go na wroga mięsa i miłośnika zwierząt? Co na to pediatra, babcia? Nie boisz się, że zrobisz dziecku krzywdę, albo – jeszcze realniejsze – że babusia i tak będzie podtykała wnusiątkowi to i owo…?
Na pewno moje dziecko będzie miłośnikiem zwierząt. Każdy powinien je szanować. Zbilansowana dieta wegetariańska dostarcza wszystkich niezbędnych organizmowi elementów i podobnie jak bycie wegetarianką w ciąży mi nie zaszkodziło (co więcej przytyłam tylko 9 kilogramów) tak też odżywianie w ten sposób dziecka na pewno nie zrobiłoby mu krzywdy. Wielu pediatrów jest za dietą wegetariańską u dzieci. Jeśli chodzi o babcie, to już dawno przestałam się przejmować. Szanuję ich zdanie i cenię porady, jednak wymagam od nich, żeby szanowały moje decyzje i jak na razie to podejście działa. Tylko czasami, któraś babcia się zapomni i zapyta po raz kolejny “Kiedy ślub?”.
Jednak wracając do żywienia bobasa. Dziecko ma dwoje rodziców, a Tata Basi jest mięsożercą i już dawno zdecydowaliśmy, że jak będziemy mieć dziecko to każde z nas będzie je karmić tak jak uważa za słuszne. Ode mnie Basia mięsa nie dostanie, jednak Łukasz ma całkowitą dowolność, jeśli będzie miał ochotę ugotować jej na obiad mięso lub zabrać do babci na schabowego to mu tego nie zabronię. I co jeśli Basia spróbuje i POKOCHA mięso?!
Nie będę mieć jej tego za złe. Postaram się pokazać, najlepiej jak potrafię mój punkt widzenia. Chcę żeby zrozumiała, dlaczego ja, jeszcze jako nastolatka, wybrałam taką drogę. Cokolwiek zrobi, ważne, żeby to była jej decyzja. Nie można wybrać jakiegoś sposobu życia nie wierząc w niego w 100%. Nigdy nikogo nie przekonywałam do wegetarianizmu i nigdy tego nie będę robić, mamy swoje mózgi i sami podejmujemy decyzje co do swojego życia. Jak reagujesz na ataki ze strony mięsożerców: „że niejedzenie mięsa jest wbrew ludzkiej naturze”, „że na pewno brakuje Wam żelaza, wapnia i wielu innych składników i mikroelementów”? Walczysz, czy ignorujesz?
Odpowiadam, że to nieprawda bo człowiek na początku był roślinożerny. Jednak nie mogę zaprzeczyć temu, że nasze mózgi zwiększyły swoją objętość dzięki jedzeniu padliny. Padliny właśnie. Dlatego rozumiałabym wszystkich, którzy jedzą zwierzęta, które umarły naturalnie, a nawet tych, którzy sami potrafiliby zwierze upolować i zabić własnymi rękami. Takie są właśnie prawa natury. Jednak teraz to wszystko jest ogromnym przemysłem. Kiedyś widziałam filmik, jak ludzie widząc krowę po raz pierwszy dziwią się, że jest taka duża, większa od nich. Te zwierzęta na żywo budzą respekt i raczej nie znam nikogo, kto chciałby z krową zadrzeć. Jednak ludzie nie traktują mięsa, które leży na półce w supermarkecie jako zwierzę. Widzą to jako kawałek białka, dlatego nie rozumiem dlaczego nie lepiej sięgnąć po białko roślinne np. tofu. Paul McCartney powiedział kiedyś “Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem.”. Wtedy też nie byłoby ludzi atakujących innych, za to, że nie chcą się przyczyniać do cierpienia. Nie chcę edukować nikogo na siłę, jednak jeśli zostanie mi zadane pytanie to staram się odpowiedzieć. Na zarzut o wartościach odżywczych odpowiadam, że mam świetne wyniki, a niedobory mogą się pojawić w każdej diecie. Nie ukrywam, że spadłaś mi z nieba. Jestem mącznym narkomanem, kochanicą bułek, klusek, pieczywa i naleśników, na drodze do mojej miłości stoi jednak uczulenie na gluten. I tak, kilka tygodni jestem dzielna, wcinam ryżowe kółka, a potem, po kolejnej nocy, w której śni mi się bułka z przedziałkiem posmarowana masłem, pękam, płacąc za to wysoką cenę. Zmiana diety to może być rewolucja z dnia na dzień? Czy można się do tego przygotować? Masz jakieś rady dla kogoś takiego jak ja, albo dla kogoś kto rozważa wegetarianizm/weganizm?
Zmiana diety to poważna sprawa. Samo słowo “dieta” nie oznacza przecież jedynie chwilowej zmiany sposobu odżywiania. Dieta to to, w jaki sposób jemy na co dzień. Przechodząc więc na dietę bezglutenową lub wegańską/wegetariańską, robimy to ze świadomością, że to zmiana na stałe. Żeby jakaś zmiana udała się i była trwała, trzeba ją przemyśleć i dobrze się przygotować.
Pierwszą radą jaką mogę dać wszystkim przechodzącym na dietę wykluczającą, jest pozbycie się z domu produktów, z których chcemy całkowicie zrezygnować. Dlatego, jeśli dieta bezglutenowa to robisz porządek w całym domu, przeglądasz wszystkie szafki kuchenne i wyrzucasz bezwzględnie wszystko co zawiera gluten. Robimy to głównie po to, żeby nie kusiło w chwili słabości. Jednak w przypadku glutenu jest dodatkowa sprawa. W zależności od stopnia nadwrażliwości, mogą wystąpić niepożądane objawy już po spożyciu mikroskopijnej ilości. Dlatego zachęcam nie tylko do wyrzucenia wszystkiego co ma go w składzie, ale też dokładnego przetarcia szafek, umycia naczyń, pojemników i blatów. A wszystkie produkty, które leżały obok np. mąki pszennej najlepiej przejrzeć, jeśli nie jest szkoda, to wyrzucić. W ten sposób pozbywamy się większości alergenu od razu. Radą numer dwa jest przygotowanie bojowe. Zgodnie z tym, co mówiłam wcześniej o 17 daniach, staramy się wyszukać kilkanaście przepisów, które będą stanowiły naszą bazę odżywiania. Skomplikowanie dań powinno zależeć od naszych umiejętności i tego ile zazwyczaj mamy czasu na przygotowanie posiłku. Jednak zachęcam do prostoty, w końcu to ma być tylko podstawa. W przypadku diety wegetariańskiej, czy wegańskiej warto nauczyć się przygotowywać m.in. dobry hummus w kilku wersjach, tak samo kilka opcji kotletów i burgerów, jeśli mówimy o diecie bezglutenowego to polecam naukę różnych wersji placuszków śniadaniowych i obiadowych, domowego pieczywa i koniecznie jakiegoś deseru, bo tego zazwyczaj nam brakuje najbardziej.
Do przygotowania bojowego zaliczam też zakup odpowiednich produktów. Dlatego, wybierając nasze przepisy, zwróćmy uwagę by składniki w miarę możliwości się powtarzały. Nie ma sensu kupować wszystkich dostępnych na rynku mąk bezglutenowych skoro w większości przypadków wystarczy nam ryżowa czy gryczana.
Trzecia rada również odnosi się do przepisów, jednak w trochę inny sposób. Moim zdaniem warto się zastanowić jakie dania najbardziej lubimy i postarać się odtworzyć 2-3 z nich w wersji spełniającej wymagania naszej nowej diety. Np. jeśli jesteśmy ogromnymi fanami lasagne, a postanowiliśmy nie jeść mięsa, to postarajmy się nauczyć przygotowywać możliwie najlepszą lasagne wegetariańską np. z bakłażanem i cukinią. Takie dania będą nam pomagały w wyjątkowo trudnych chwilach, gdy będziemy o włos od złamania swojego postanowienia. W końcu, jeśli możemy jeść to co najbardziej kochamy, to ta dieta nie jest wcale taka straszna, prawda?
Ostatnią radą jest poszukanie wsparcia. Dobrze jest otaczać się osobami, które mają cel podobny do naszego. Jeśli spotykasz się ze znajomymi, którzy także nie jedzą glutenu to na pewno wychodząc gdzieś razem wybierzecie knajpkę, w której serwuje się dania bezglutenowe. Również w chwilach zwątpienia (nie tylko kulinarnego) warto mieć pod ręką kogoś kto przechodzi przez to samo. Jeśli w swoim najbliższym otoczeniu nie możesz znaleźć nikogo takiego, to zachęcam do kontaktu z blogerami kulinarnymi. Dostaje bardzo dużo wiadomości z różnymi pytaniami, nie tylko na temat moich przepisów. Staram się odpisywać na wszystkie i wspierać najlepiej jak potrafię. Czy zdrowe-wegańskie-wegetariańskie-bezglutenowe, może być tak samo tanie, szybkie i niedrogie jak „zwyczajne” jedzenie?
Zależy o jakim “zwyczajnym” jedzeniu mówimy. Tak jak wspominałam wcześniej, dieta oparta na warzywach jest tania. Jeśli mówiąc o tanim, szybkim i niedrogim jedzeniu masz na myśli jedzenie “śmieciowe” czyli np. jakąś mrożoną pizze to sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, ale nie niemożliwa. Taka pizza pewnie kosztuje 5 zł, a może się nią najeść kilka osób, żeby zrobić zdrową alternatywę w tej cenie dla takiej ilości osób moglibyśmy przygotować np. zupę. Ugotowanie dużego garnka pożywnej zupy to naprawdę chwila, a w sezonie, warzywa kosztują grosze. Takie dania, jak właśnie zupa można zamrażać w sezonie i jeść później gdy już nie są tak łatwo dostępne tanie warzywa. Wszystko jest możliwe jak się trochę pokombinuje.
Jak radzisz sobie z jedzeniem na mieście? Wybierasz dania bezmięsne ,czy w imię ideologii unikasz lokali, gdzie owe są serwowane? Jesteś bezkompromisowa, czy siedzenie przy lodach w czasie, kiedy znajomi wcinają fast foody, to nie problem?
Czytając to pytanie przypomina mi się pewna historia. W Warszawie na Hożej zaraz obok wegańskiej knajpki “W gruncie rzeczy” znajduje się bardzo mięsne miejsce “Meat Love”. Któregoś dnia z moim chłopakiem postanowiliśmy zjeść tam lunch – ja wegański, a on mięsny. Po zamówieniu i otrzymaniu swoich dań usiedliśmy razem w ogródku knajpy wegańskiej – ja z moim kotletem z soczewicy i on z burgerem z szarpanej wieprzowiny. Po chwili przybiegł kelner, rozejrzał się po innych gościach i powiedział, żebyśmy tego nigdy więcej nie robili bez pozwolenia, bo wielu ich klientów ma z tym problem. Przeprosiliśmy i obiecaliśmy poprawę. I chociaż ja takich ludzi rozumiem, bo mnie też obrzydza np. gdy mój Tata obgryza kości z kaczki, to uważam, że w tym miejscu takie zachowanie to przesada. Żyjemy na takim świecie, a nie innym. Sama chciałabym żeby jedzenie mięsa było nielegalne, ale do tego jeszcze bardzo długa droga. Żyjąc w tym społeczeństwie nie będę sobie utrudniać życia unikając wszystkich jedzących mięso.Jesteś wegetarianką wojującą – można cię spotkać na jakichś ekologicznych marszach? 😉 Czy pokojowo, podsuwając pyszne bezmięsne alternatywy, małymi krokami przekonujesz lud do swoich racji?
Jeszcze nie zdarzyło mi się uczestniczyć w jakimkolwiek marszu. Nie wykluczam tego, że jak kiedyś będę miała okazję, to to zrobię. Oczywiście w słusznej sprawie, w którą bardzo wierzę. Tak jak wspominałam wcześniej, nigdy nikogo nie przekonywałam do wegetarianizmu, jednak lubię częstować znajomych i rodzinę moimi bezmięsnymi daniami. Jak na razie spotykam się głównie z opiniami, że moje jedzenie jest smaczniejsze niż mięso i mogliby tak jeść na co dzień, gdyby tylko ktoś im gotował ;).
Czyli zasada „przez żołądek do serca (zmiany)” może okazać się najskuteczniejsza i bezonfliktowa! Miło było posłuchać rozsądnych wypowiedzi rozsądnej kobiety, dziękuję!Anna Sudoł – z wykształcenia informatyk, z serca kucharz i fotograf, od niedawna mama małej Basi. Prowadzi bloga kulinarnego www.grochemogarnek.pl gdzie pokazuje swoje podejście do zdrowej kuchni wegetariańskiej i bezglutenowej. Oprócz gotowania uwielbia podróże i najchętniej każdą chwilę, której nie spędza w kuchni poświęciłaby na włóczenie się po świecie.
Napisz komentarz