Należę do tych, którzy łatwo nie odpuszczają więc gdy podjęłam zobowiązanie, że będę ćwiczyć – ćwiczę 5 razy w tygodniu. A Wam jak idzie realizacja noworocznych postanowień? Dla tych co wciąż walczą, mam przepis na zdrową, pyszną i mocno energetyczną zupę z quinoa.
Od mojego noworocznego postanowienia (pamiętacie? pisałam o nim tu) minęło ponad 1,5 miesiąca… Pierwszy trening był tragiczny. Wiedziałam, że muszę mocno nad sobą popracować, ale zadyszka po 5 minutach chodzenia na steperze mnie załamała. Ponieważ jestem jednak z tych, których drobne niepowodzenia motywują, a nie zniechęcają zabrałam się jeszcze mocniej do roboty i postanowiłam ćwiczyć… minimum 5 razy w tygodniu, stosując cykl naprzemienny: ćwiczenia na siłowni rozpisane przez trenerkę i co drugi dzień pilates, stretching, triathlon, akrobatyka, basen lub taniec. Wiedziałam, że tylko różnorodność mnie uratuje, bo z reguły dość szybko się nudzę. Misterny plan udał się tylko i wyłącznie dzięki pomocy mojej mamy, która zgodziła się podczas mojej pracy nad powrotem do formy zająć się małym Józkiem. Dlatego wybór fitness clubu był dość prosty. Jego lokalizacja musiała być jak najbliżej jej miejsca zamieszkania, a z ćwiczeniami musiałam wyrobić się w godzinach, kiedy starsze córki były w szkole i przedszkolu.
To na szczęście miało dodatkowe plusy w postaci dużo tańszego, bo przedpołudniowego karnetu. Poza wspomnianą zadyszką, początkowo niektórych ćwiczeń w ogóle nie byłam w stanie wykonać. Mięśnie brzucha były tak osłabione, że mimo szczerych chęci nie mogłam np. w pozycji leżącej unieść nóg z ziemi. W momencie gdy coś mi nie wychodziło, czułam jak zalewa mnie fala irytacji, ale gdy już po 3 tygodniach zobaczyłam różnicę euforia była tak duża, że już wiedziałam, że teraz nie odpuszczę.
Jeszcze za mało czasu minęło, by mówić o spektakularnych sukcesach, ale każda najmniejsza poprawa, którą widzę w lustrze, sprawia, że wyciskam siódme poty z uśmiechem na twarzy. Poza tym już udało mi się zrzucić ostanie 2 kg, które przybyły mi w ciąży. Jest tylko jeden minus tego mojego noworocznego postanowienia. Po powrocie do domu zjadam podwójny obiad…
Jeśli Wy też chcecie, albo zaczęłyście już ćwiczyć i macie motywację, by jeść jeszcze zdrowiej, a wciąż kolorowo i smacznie, polecam Wam pyszne, proste danie z komosą ryżową.
Komosa ryżowa zwana też quinoa albo ryż peruwiański podobnie jak gryka i amarantus należy do grupy tzw. pseudozbóż czyli roślin, które wytwarzają nasiona bogate w skrobię. Komosę przygotowuje się podobnie jak naszą kaszę. Można ją kupić w wielu sklepach spożywczych i surowa ma postać malutkich okrągłych ziarenek. Występuje w kilku kolorach np. białym, czerwonym i czarnym. Po ugotowaniu z ziarenek wysypują się urocze białe sprężynki, które trochę przypominają kiełki.
Komosa jest bardzo zdrowa. Ma bardzo dużo tzw. kompletnego białka czyli takiego, które zawiera wszystkie niezbędne aminokwasy, które nie są syntetyzowane w organizmie ludzkim, nie zawiera za to glutenu wiec świetnie sprawdzi się w kuchni osób na diecie bezglutenowej. Komosa ma też dużo manganu, magnezu, wapnia, żelaza i fosforu, witaminy E oraz nienasyconych kwasów tłuszczowych omega – 3. Warto ją jeść, szczególnie gdy tak jak ja, planujecie dużo ćwiczyć.
Orientalna zupa z komosy
- ¾ szklanki komosy
- 2 szklanki wody
- 3 łyżki zmielonego suszu warzywnego
- 3 łyżki sosu teriyaki
- ok. 40 g masła
- 3 liście laurowe
- 2 łyżki przyprawy curry (bez glutaminianu!!!)
- 200 g pomidorów koktajlowych (ewentualnie z puszki)
- odrobina śmietany 12%
Komosę razem ze zmielonym suszem, liściem laurowym, sosem teriyaki i curry gotujemy w wodzie ok. 20 minut. Pod koniec gotowania dodajemy masło oraz pokrojone w ćwiartki pomidory i gotujemy jeszcze 5 minut. Gotowe danie ozdabiamy śmietaną. Jeśli nigdy nie jadłyście komosy, to warto spróbować.
Comment
Szkoda, że nie przeczytałam tego tekstu zanim poszłam dziś do sklepu. Właśnie w Piotrze.. dziś widziałam komosę i zastanawiałam się, czy nie kupić, ale w zasadzie nie miałam pojęcia, co mogłabym z niej zrobić 😉