Ten, kto nie ma planów na majówkę, niech dołączy do podróży po kulinarnej mapie świata. W menu porcja zaskoczeń i szczypta kulinarnej zuchwałości. Zabiorę Was w miejsca, gdzie karmią intrygująco. To będzie droga pełna smakowych wyzwań, bo to, co w niektórych krajach trafia na talerze czasami trudno zmysłami i rozsądkiem zaakceptować. Polska czernina i kaszanka na tle oszałamiających smakowych wibracji prezentują się wyjątkowo skromnie. To, co zapinamy pasy?
Od nosa do ogona
Kremowy gęsty koktajl polecany jako lekarstwo na zmęczenie, pamięć, astmę i zapalenie oskrzeli popija się w Peru. Do blendera oprócz świeżych ziół, mleka, miodu i soku z limonki trafiają też…żaby. Sprzedawca po złożeniu zamówienia przez klienta wyławia je z prowizorycznego terrarium, ogłusza, gotuje i miksuje ze wspomnianymi dodatkami. Brzmi brutalnie, smakuje podobno wyśmienicie i odżywczo. Turyści się krzywią, lokalni mieszkańcy wybierają jugo de rana – sok z żaby – na wzmocnienie i wierzą, że leczy bardziej niż środki z apteki.
W Indonezji też wspierają się naturalnymi witaminami, które znajdują w małpim mózgu. Mieszkańcy tego regionu są przekonani, że jedzenie go rozwiązuje skutecznie problemy z potencją i są skłonni wyjadać mózg w wersji surowej prosto z czaszki dogorywającego zwierzęcia. W Chinach uznano ten kaprys za niehumanitarny i wprowadzono zakaz podawania świeżego mózgu. W restauracjach serwowany jest tylko w wersji pieczonej lub gotowanej. Grillowany mózg proponują na kolację Ukraińcy. Nasi sąsiedzi wybierają jednak cielęcy, ze zwierzęcia, które i tak było już przeznaczone do zjedzenia. Wierni filozofii od nosa do ogona wykorzystują każdą część mięsa, a z kości czy szpiku gotują esencjonalne wywary. Mózg podają z dodatkiem ziemniaków i grubo zmielonego pieprzu. Czasami doprawiają go sokiem z cytryny i koperkiem. Danie ma dużo fosforu, wapnia i żelaza.
Uszy do góry
Na wschodzie całkiem nieźle smakują też uszy. Te od świni pysznią się w litewskich restauracjach w rozmaitych formach. Mogą być podane w całości, skąpane w wyrafinowanym sosie albo pokrojone w dość cienkie paski i panierowane, a potem smażone w głębokim oleju. Występuje również wersja deserowa; pieczone uszy oprószone są mąką, cukrem i cynamonem. Smak ma swój urok, uszy bywają dodatkiem piwa i nie szokują tak bardzo, jak prażona świńska skóra. Jej całe płaty układane w słusznej wielkości stosy piętrzą się na targach w całym Meksyku. Łamana niedbale jest dodatkiem do kremowej zupy z awokado lub sałatki z kaktusa. Można kruszyć ją i traktować, jak grzanki albo udusić w sosie. Skóra ma bardzo specyficzny zapach, który może zniechęcać, gdy się przełamie pierwsze wrażenie, efekt może wywołać całkiem niezłe zawirowania na kubkach smakowych.
Owady i larwy w butelce
W Meksyku warto sięgnąć też po porcję przysmaku z innego kopca, w który ułożone są koniki polne. Ameryka Południowa w tej sprawie nie ma dla turystów litości – chrupiąca przekąska dorzucana jest do wielu dań. Uprażone koniki pełnią rolę popularnych u nas pestek słonecznika, doprawiają sałatki, koktajle czy chrupią w zestawie z sokiem limonki. W Kambodży też prażą, ale pająki. Zmusiła ich do tego bieda, teraz przysmak traktowany jest jako jedna z turystycznych atrakcji. Meksykańskie chapulines, czyli pasikoniki uzależniają niemiłosiernie, moczone w chilli mają ognistą moc, którą najlepiej ugasić mezcalem – alkoholem z agawy. Na dnie każdej butelki pływa robak. To larwa motyla, który żeruje na liściach agawy. Trafia do trunku po to, by potwierdzić jego autentyczność.
Na własne oczy
Dowodem wskazującym na to skąd pochodzi danie są czaszki zwierząt wystawione w ulicznych restauracjach całej Ameryce Łacińskiej. Chętnie zjada się tam oczy barana i jego pulchne policzki. Brak hiszpańskiego nie dyskwalifikuje w sprawie złożenia zamówienia, wystarczy wskazać na udostępnionym egzemplarzu , jaką część z łba barana kucharz ma przyrządzić. Mięso zawijane jest w niewielki kukurydziany placek – tacos i polewane palącym podniebienie sosem. Wierzch zdobi marynata z kolendry i limonki, czasem pojawiają się też wspomniane prażone koniki polne. Zainteresowanie przechodniów nietypowym wydawałoby się jadłospisem wskazuje na brak wyrzutów przy tej konsumpcji. Oko, ale tuńczyka dostępne jest prawie w każdym japońskim markecie. Kosztuje niewiele, czeka na plastikowej tacce owiniętej folią, jak nasz filet z kurczaka. W domu trzeba je wrzucić do wrzątku i gotować przez kilka minut. W restauracjach oko trafia na talerz po upieczeniu, często w towarzystwie wyszukanych dodatków.
Jajko ze śledziem
Azjaci lubią ekstremalne smakowe wyzwania i w mojej osobistej kulinarnej olimpiadzie mają pewny złoty medal za najbardziej szokujące podniebienie dania. Porannego kaca leczą na przykład kaczym embrionem. Balut to jajko z zarodkiem w środku do zjedzenia w całości. Surowe traktowane jest jako zakąska do piwa, gotowane sprawdza odwagę turystów. Anthony Bourdain, znany amerykański kucharz robił podejście do zjedzenia tego przysmaku trzy razy, gdy się wreszcie odważył uznał, że nie było warto. Jajko smakuje przegotowaną wątróbką i nieprzyjemnie chrzęści pod zębami. Aromat zniechęca do century egg. To jajka jadane wytwornie w Chinach, ale zanim trafią na stół przez co najmniej sto mączą się roztworze z wapnia, gliny, herbaty i ryżu. Kąpiel sprawia, że białko jest brązowe albo czarne, a żółtko zielone, samo jajko zaś przypomina galaretkę. To wymiętoszenie wypływa na jego zapach, który z apetytem niewiele ma wspólnego. Bliskie tym doznaniom kontrowersje pojawiają się przy szwedzkich śledziach. Choć się tam chwalą, że oferują najbardziej śmierdzącego śledzia świata, nie wiem, czy powinni mieć powody do narodowej dumy. Puszkę z rybą trzeba otwierać poza domem, najlepiej pod wodą i być bardzo zdeterminowanym, by oswoić się z intensywnym zapachem. Surstromming najpierw fermentuje się przez co najmniej dwa miesiące, a potem bez dezynfekcji, w pełnej cuchnącej krasie trafia do pudełka, gdzie spędza kolejne tygodnie. Na pokłady niektórych samolotów nie można wnosić takiej pamiątki ze Szwecji, bo załoga obawia się przymusowej ewakuacji pasażerów. O swój nos powinni się zatroszczyć ci, którzy mają w planie wyprawę do Tajwanu. Tam bowiem czyha stinky tofu. Ser wyławiany jest z zalewy ze sfermentowanego mleka, warzyw, mięsa i owoców morza. Kąpie się tam do czasu, aż w marynacie zalęgną się robaki. Tajwańczycy na punkcie takiego sera mają obsesję, smażą go, grillują, duszą i robią z nim inne cuda, by zapewnić, że to delicja warta grzechu. Stinky tofu częstują uliczne budki i ekskluzywne restauracje. Amerykański magazyn Conde Nast Traveler umieścił ten przysmak na pierwszym miejscu z dziesięciu najbardziej odrażających dań świata. Autorzy rankingu uznali, że jego odór unosi się w promieniu kilometra od miejsca przygotowywania stinky tofu!
Bez względu na to, jaką drogę pokonamy na swojej kulinarnej mapie świata, zawsze warto podjąć ryzyko zmierzenia się z lokalną kuchnią. Są smaki, które fascynująco przełamują jedzeniowe stereotypy. Kuchnia jest wiarygodnym odzwierciedleniem tożsamości i kultury odwiedzanych miejsc! W wielu z nich – z szacunku do gospodarzy nie wypada odmówić regionalnych propozycji. Dajcie się więc zaskoczyć! Może coś z tej listy przypadnie Wam do gustu.
Napisz komentarz