Na początek zagadka. Ile malin jest w soku malinowym, reklamowanym jako cudowny środek na przeziębienie albo rozgrzewający dodatek do zimowej herbaty? Z telewizora czy radia dobiega opowieść o owocach zbieranych latem w lesie i rodzinnym przepisie babci, która dotąd skrywała go jak najcenniejszy skarb. Daliście się uwieść? To zerknijcie na skład i uwierzcie, że to nie błąd w druku. Taka przeciętna litrowa butelka malinowego soku ma 0,2 procenta owoców. Reszta to cukier, barwniki i inne chemiczne ulepszacze. Jeśli zastanawialiście się, dlaczego taki specyfik nigdy was nie wyprowadził z przeziębienia, teraz już wiecie. Zdrowie w walce ze sztucznymi dodatkami nie ma szans. Nieświadomy konsument na zakupach też nie.Tylko co trzeci Polak czyta etykiety, a producenci jedzenia z pasją uprawiają leanwashing, czyli utwierdzają klienta w przekonaniu, że coś jest wyjątkowo zdrowe. I tak dzieciom proponują chociażby mleczną kanapkę, która według reklamy dostarcza kilkanaście procent zapotrzebowania na witaminy albo błonnik. Ma dawać energię i odporność. Na pewno daje co najmniej 3 łyżeczki cukru. W jednym niepozornym batoniku. Pułapki tkwią w zdrowych jogurtach, niby naturalnych sokach i chlebie. Sidła zastawiane są w zasadzie wszędzie. Bez uważnego czytania składu człowiek niestety wpada w nie, a potem płaci zdrowiem i złym samopoczuciem za swoją naiwność. Sama dałam się nabrać, gdy kupowałam „zdrowe” biszkopty dla niespełna rocznego dziecka. Ponieważ kosztowały 3 razy więcej niż zwykłe i dedykowane były właśnie niemowlakom uznałam, że na pewno są bez cukru i niepotrzebnej chemii. Tymczasem osłodzone i sztucznie wzbogacone zostały porządnie i to bez skrupułów.Jak czytać etykiety?
- Kolejność – to w jakiej kolejności wymienione są składniki w danym produkcie nigdy nie jest przypadkowe. Dodatki ułożone są według ilości, więc, jeśli w dietetycznym batonie na pierwszym miejscu widnieje cukier lub jego tańszy zamiennik w postaci syropu glukozowo-fruktozowego oznacza to, że jest go tam najwięcej. W mieszankach warzywnych i owocowych ich ilość jest podawana w procentach – np. 50% wiśni w dżemie czy 30% w soku pomidorowym. Oczywiście im więcej tych procentów, tym dla jakości produktu lepiej.
- Długość – im dłuższa lista składników, tym większe prawdopodobieństwo sztuczności produktu. Naturalne dodatki producent musiał z jakiś powodów zastąpić chemią, dla uzyskania koloru, konsystencji, smaku. Dietetycy twierdzą, że jeśli coś zawiera więcej niż 10 składników, na pewno z dobrym jedzeniem nie ma nic wspólnego. Najlepsze są te, które zawierają maksymalnie 5 składników.
- Nazwa – cukier niejedno ma imię. Jeśli w składzie jest na podium – czyli w pierwszej trójce wymienianej na liście, lepiej unikać takiego produktu. W owocowym jogurcie może być nawet 6 łyżeczek cukru, w soku dwa razy więcej. Producenci słodzą nie tylko cukrem, ale i tańszymi zamiennikami: syropem glukozo- fruktozowym, aspartamem, sorbitolem, mannitolem, ekstraktem słodowo-jęczmiennym, czyli uogólniając, różnego rodzaju słodzikami. W parówkach może być od 20 do 70 procent mięsa, w wędlinie nazywanej na opakowaniu drobiową, może trafić się mięso wieprzowe.
- E – substancje dodatkowe, które mają pomóc w uzyskaniu pożądanego smaku czy konsystencji. Producent ma obowiązek podania wszystkich dodatków, stąd ta cała wyliczanka na opakowaniu. E zawsze towarzyszy numer, który przydziela je do konkretnej grupy.
– E od 100 do 199 to barwniki
– E od 200 do 299 to konserwanty
– E od 300 do 399 to przeciwutleniacze
– E od 400 do 499 to stabilizatory, zagęszczacze, emulgatory
– E powyżej 500 pozostałe.Gdzie najwięcej pułapek?
- Napoje – sok w kartonie nie zawsze jest sokiem wyciśniętym z owoców. Mimo sugerujących to nazw. Może być robiony z soku zagęszczonego, a słabszej wersji z wody, aromatów i słodzików . Zgodnie z prawem sok z owoców nie może być dosładzany, ale wystarczy dodać do jego składu odrobinę marchewki, by zmienić go w sok owocowo-warzywny, a sypanie cukru do takiego nie jest już zabronione.
- Mleko – skład wypisany na kartonowym pudełku potrafi zaskakiwać. Lepiej nie sugerować się krową na opakowaniu i łąką w tle, bo w domu może się okazać, że zamiast mleka jest biały płyn. Na półkach w sklepie te wyroby mleczno-podobne stoją tuż obok butelek z mlekiem, więc łatwo ulec złudzeniu, że skład mają podobny. Produkt mleko-podobny ma jednak tłuszcz rośliny. Coraz popularniejsze, mleka roślinne też są nierówne. Popularne kokosowe, rzadko ma 100 procent kokosa w składzie. Zdarzają się takie, które mają go mniej niż połowę, a cenę taką samą, jak te z 90% zawartością. Mleko sojowe to częściej napój z zaledwie 9% soi i znacznie większą ilością cukru.
- Jogurty nawet te naturalne nie są naturalne, bo w składzie mają mleko w proszku i kultury bakterii. Owocowe są barwione i mocno słodzone. Soczyste owoce występują w nich głównie w reklamach.
- Masło. Jedna z kontroli Państwowej Inspekcji handlowej wykazała, że nawet co 3 kostka masła może być fałszowana. Do składu producenci dodają tanie tłuszcze roślinne i emulgatory.
- Miód – jest pszczoła, jest pasieka, nie zgadza się tylko miejsce. Bo ten super smaczny miód z bazarowego straganu może być z Chin, a tam pszczoły karmi się sztucznie cukrem.
- O smaku… czyli daleko od prawdziwego smaku. Baton o smaku czekoladowym nie musi być batonem z czekolady. Ten szczegół w nazwie zawarty w określeniu o smaku chroni producenta i pozwala mu sugerować inny skład niż rzeczywiście oferuje. Trzeba uważać na wszystkie desery, serki, jogurty o smaku waniliowym, kokosowym czy chałowym. Tam zgodnie z prawem tych składników może w ogóle nie być.
- Naturalnie pełne ziarno – teoretycznie zdrowo myślimy, gdy bierzemy z półki płatki śniadaniowe z takim komunikatem na opakowaniu. Drobnym drukiem na odwrocie jest napisane, że ta zdrowa mąka z pełnego przemiału stanowi zaledwie ułamek składu, reszta to biała mąka, rozmaite spulchniacze i kilka rodzajów cukru. Chleb tego ziarna też może mieć niewiele. W smakowych serkach określanych jako naturalne znajdziemy emulgatory, estry kwasów tłuszczowych i inne chemiczne dodatki.Jak unikać pułapek?
- Poznawać wnętrze – nie kierować się opakowaniem. Lśniące truskawki mogą być jedynie na obrazku. W składzie zamiast nich barwniki i sztuczne aromaty.
- Porównywać – to co stoi obok siebie na półce. Niekoniecznie lepsze znaczy droższe. Mleko kokosowe w puszce zawierające 90% kokosa może kosztować tyle samo, co to, które ma go nawet o połowę mniej.
- Kupować od drugiego wejrzenia, a więc nie ulegać reklamom i próbkom rozdawanym w czasie promocyjnych degustacji.
- Nie wierzyć, że wszystko jest domowe, babuni i swojskie. To mylące określenia najczęściej nadużywane przez producentów. W rzeczywistości rzadko, kiedy masowe jedzenie można przygotować tradycyjnymi metodami.
- To skomplikowane – jeśli w składzie zbyt dużo jest niezrozumiałych nazw z pewnością mamy do czynienia z niezdrowym produktem. Koszenila czy tartrazyna to barwniki, a jedzenia z nimi najlepiej unikać, podobnie, jak przetworzonej żywności, którą także rozpoznamy po dziwnych nazwach dodatków.Zacząć trzeba jednak od podstaw – czytania składu. Tylko wtedy zyskamy pewność, że kupujemy naprawdę to, czego chcemy, a nie to czym próbuje nas uwieść i zmylić producent.
Napisz komentarz