Był szczyt wakacyjnego sezonu, stosowna do greckiego klimatu temperatura i właściwie chłodząca bryza okalająca pokład niewielkiego statku. Na pokładzie międzynarodowe towarzystwo zmierzające ku lokalnej atrakcji – rafom koralowym. Rejs miał wypełnić cały dzień, załoga zapewniała więc prowiant. W porze lunchu na talerzach pojawiły się grillowane barakudy i belony. Do tego klasyczny sos tzatziki, oliwki, białe lekkie wino i chlebki pita. Niebieskie koce, słomkowe kapelusze, szumujące monotonnie fale tworzyły iście filmowy scenariusz. I wtedy, w tych miłych okolicznościach przyrody pewien Ryszard z Polski oznajmił swojej żonie Beacie, że chciałby zjeść schabowego albo przynajmniej pierogi.
Nad tą niewinną zupełnie barakudą, wyłowioną o świcie z Morza Kreteńskiego Ryszard oburzał się coraz głośniej. Nie po to wydał kilka tysięcy na wakacje, by przez dwa tygodnie wyciągać ości z ryby, pestki z oliwek i zjadać pustą w środku bułkę, co nazywają ją w Grecji chlebem. Chciał swojej duszonej kapusty, panierowanego kotleta i fury ziemniaków. I wcale w tych oczekiwaniach Ryszard z Polski nie był odosobniony. Głos jego i innych turystów, którzy nie jadą na wakacje w celu poszerzania kulturowych i kulinarnych horyzontów, usłyszały biura podróży. Te największe postanowiły jeszcze bardziej rozpieścić swoich klientów i od pewnego czasu organizują dla nich zagraniczne wyjazdy do polskiej strefy. I dzięki temu w Chorwacji można nie tylko zjeść pomidorową z ryżem czy rosół, ale też wieczorem w sali kinowej zobaczyć kultową polską komedię lub poprzytulać się w rytmie Białego Misia. Taki swojski klimat dostępny od niedawna wybiera na razie jakieś 10% klientów biur podróży. Ich pracownicy rozbudowują ofertę, przewidując w przyszłości znacznie większe zainteresowanie.
W tym artykule znajdziesz:
Perspektywa talerza
Gdyby jednak ktoś z Was miał w czasie wakacyjnych podróży apetyt na smakowe doznania, polecam krótki przewodnik po menu najbardziej popularnych destynacji. Warto podejmować ryzyko, bo kuchnia jest obfitym opisem kraju, który odwiedzamy. Na talerzu zobaczyć można historię i kulturę miejsca, w jakim się znaleźliśmy. Perspektywa spróbowania nieoczywistych połączeń i składników dotąd nam nieznanych bywa jedną z ciekawszych przygód. Nie ma więc sensu się ograniczać. Lepiej poszukać miejsca, w którym toczy się lokalne życie. Im mniej w nim turystów, tym większą niesie nadzieję na porządny posiłek. W takich restauracjach czy barach karta jest zazwyczaj krótka, skupiona wokół sezonowych produktów. Dominuje miejscowy dialekt, głośny śmiech i wylizywane do czysta talerze. Kto więc się skusi?
Ślimaki w Paryżu
Ja podróż zaczynam od Paryża. Miasta przepełnionego romantycznym uniesieniem, klasycznym beżowym trenczem i balerinkami. Tu na śniadanie chrupie wdzięcznie bagietka z camembertem lub croissant z cafe au lait ( kawa z mlekiem) W porze lunchu na stół trafia miska z sałatką, a szaleństwo odbywa się przy kolacji. Zachęcam do nabrania kulinarnej odwagi i zamówienia ślimaków, najlepiej wypełnionych klasycznie, czyli masłem z siekaną natką pietruszki i czosnkiem. Smakują delikatnością i … polskością. 90% serwowanych we Francji ślimaków pochodzi bowiem z naszych hodowli. Francuzi zjadają rocznie 30 tysięcy ton ślimaków, a sami produkują zaledwie tysiąc ton jędrnych winniczków. Ślimaki podawane są na przystawkę, koniecznie z bagietką, którą potem można moczyć w wypływającym z muszli sosie. Dobrze jest też poznać smak żabich udek. Największy wybór spotkałam w chińskich restauracjach w Paryżu. Zaskoczyły mnie te w imbirowej marynacie, uwiodły najbardziej obtaczane w sezamie i smażone na głębokim tłuszczu. Mięso jest kruche, aromatyczne, choć wizualnie w pierwszym kontakcie może budzić kontrowersje. Udka są niewielkie i zjeść ich trzeba co najmniej kilkanaście, by poskromić apetyt. Wielbicielom mocnych wrażeń polecam w Paryżu andouillette. To kiełbasa z niedomytych flaków wieprzowych. Pachnie, tak, jak wskazuje na to opis i uwiedzie tych, co lubią ekstremalne doznania.
Prażone migdały
W Madrycie nasze nerwy ukoją prażone migdały. Najlepiej zamówić te wciąż ciepłe, obficie oprószone solą. Sprzedawane są na wszystkich targowych stoiskach, zapach będzie właściwym drogowskazem. Migdały generalnie rządzą hiszpańską kuchnią, zagęszczają sosy, rozdrabniane są na mąkę do ciast, czy stają się bohaterami rewelacyjnego chłodnika doprawianego czosnkiem i winogronami. Polecam w czasie upałów, zupa jest kusząco kremowa i dobrze gasi pragnienie. Wieczorem warto zamówić ośmiornicę. Nikt nie potrafi się z nią obchodzić, tak wdzięcznie, jak Hiszpanie. Najpierw ją obgotowują, potem wrzucają na grill i serwują z ziemniakami. Rarytas, którego koniecznie trzeba spróbować. Do tego pieczone zielone papryczki – wcale nie pikantne, karafka domowego wina i można poczuć kulinarne spełnienie.
Rybne wrażenia
W sąsiedniej Portugalii najlepiej karmią przy portach. Lokalne odmiany ryb zaskakują rozmiarami, jędrnością i sposobem przyrządzania. Grillowane niepozorne sardynki to obłęd, obsypane grubą morską solą wygrały plebiscyt siedmiu cudów portugalskiej gastronomii. Nie mniej pożądana jest także acorda, gęsta zupa na bazie czerstwego pieczywa, z owocami morza lub rybami, a często też dopełniana jajkiem w koszulce. Brzmi dziwnie – spróbujcie, jak wybornie! I zostawcie miejsce na bacalhau – dorsza, który w Portugalii jest kultowy. Podobno istnieje 365 sposobów na jego przygotowanie. Te najbardziej klasyczne to zapiekanka z dorszem, ziemniakami i jajkiem oraz dorsz smażony w cieście. Bez względu na to, co wybierzecie, możecie być pewni, że nigdzie indziej dorsz nie będzie tak soczysty, jędrny i dobrze doprawiony. Posiłek niech zwieńczy Mały Król, charakterystyczne budyniowe ciastko, dostępne w każdej kawiarni i cukierni.
Na gofra do Belgii
Słodki może być cały pobyt w Belgii. Tam nie da się oprzeć pokusie zjedzenia gofra. Oryginalny deser jest pieczony z ciasta drożdżowego, dzięki temu placki są chrupiące. Dodatek sporej ilości masła sprawia, że są jedwabiście kuszące. Najpopularniejsze zdobione bywają jedynie cukrem, ale turyści domagają się wrażeń w postaci bitej śmietany, konfitury i czekolady, więc życzenie zostaje spełnione. Gofry belgijskie powstały w … Stanach Zjednoczonych, ale nie tego kraju zostały wizytówką. Coraz częściej gofry mają także wytrwane nadzienie. Całkiem znośne są z jajkiem i boczkiem albo w wersji wegetariańskiej z salsą z awokado. Bez wątpienia natomiast należy poprosić o mule. Duszone w winie podawane w sporych garnkach lub miskach robią wrażenie. Do towarzystwa mają klasyczne grube frytki lub bagietkę. Frytki zresztą to w Belgii zupełnie inna historia. Popularnością dorównują gofrom i oprzeć im się nie sposób. Mają rozmaite sosy, choć ten majonezowy, najbardziej neutralny pasuje im zawsze niebywale.
Hummus i granaty
W odwiedzanym coraz chętniej przez Polaków Izraelu ciekawie smakują gefilte fish. To rybne pulpety, gotowane w wywarze i podawane z sosem chrzanowym oraz słodką chałką. Zapałałam do nich miłością, bo są lekkie i w zestawieniu z wymienionymi dodatkami sprawiają smakową niespodziankę. Zupełnie inne doznania funduje falafel – kotlety z mielonej ciecierzycy. Wyraziście doprawiony, serwowany w otoczeniu klasycznego hummusu i pieczonych bakłażanów może zachęcić do przejścia na wegetariańską stronę mocy. Na temat samego humusu jest mnóstwo wariacji. Lubi dodatek buraków, awokado, bazylii, choć najlepszy jest ten klasyczny, z kawałkami chleba pita do nabierania go. Dzień dobrze jest zacząć od szakszuki, czegoś w rodzaju zapiekanki z jajek, którą oferują niemal wszystkie śniadaniownie. Do tego szklanka mocnej kawy, owocowego świeżo wyciskanego soku z granatów i mamy sporo sił do zwiedzania. Duże miasta koniecznie na rowerze.
Makaron zamiast zupy
I na koniec ulubiona kuchnia Polaków – poza naszą oczywiście. Jedziemy więc w kierunku Włoch. Początek dnia jest tam dość skąpy, bo składa się z filiżanki kawy i słodkiej bułki. Tę z mlekiem Włosi piją jedynie do południa. Potem już tylko espresso. Za to obiad i kolacja słyną z rozpusty. Na pierwsze danie jada się we Włoszech… makaron. W zależności od regionu pasta ma inny kształt i sos. Te najlepsze lepione są na miejscu i smakują obłędnie. Nie ma co kombinować z połączeniami – dobry makaron nie potrzebuje wiele. Oliwa, ser i pieprz już robią robotę. Serem zazwyczaj nie obsypuje się pasty z owocami morza i rybami. On trafia do warzywnych połączeń. W czasie upału polecam makaron z surowymi pomidorami, pyszne są też wszystkie rodzaje pierożków wypełnionych farszem – ravioli. W Toskanii warto sięgnąć po te z łagodnym dorszem. Drugie włoskie dania to mięsna klasyka. Włosi bardzo lubią podroby, więc ogon wołowy u nich w karcie brzmi nieźle, co? Do tego koniecznie wino. O pizzy wspominam na finał, bo trafić na złą jest raczej trudno. Sprawdza się wybieranie takiej, która nie ma udziwnionych dodatków. Kluczem do jakości jest oryginalny ser i szynka, a ich na szczęście we Włoszech nie brakuje.
Napisz komentarz