Wymarzyła sobie, że Klocek i Kredka to nie będzie tylko blog. Ale też miejsce spotkań, takich prawdziwych. Miejsce gdzie będzie można kupić dobry polski produkt i pogadać przy herbacie. Poznajcie kobietę niezwykłą – Agę Andrys – mamę i kobietę od spełnionych marzeń.Chciałam się dobrze przygotować do tej rozmowy, usiadłam, zaczęłam czytać, coś mnie ścisnęło za gardło, coś zazgrzytało , więc pytam, od serca: Po co ten blog? Czy to rejestrator historii, które w człowieku zostają, „polecacz” rzeczy naprawdę wartościowych, azyl Bolkowej matki, czy przestrzeń wyżycia literackiego?
Czy to tu, w tym miejscu czerwienię się, serce zaczyna mi mocniej walić, mówię o tym, że to ważna sprawa, taka Radomska co wiarę w pokolenie wraca, co żyletką precyzyjnie wycina zdania i słowa w nich dopina na ostatni guzik, zgłosiła się do mnie? To teraz? Jeśli teraz, to właśnie wali to serce me i pyzę na twarzy swej prezentuję. Ale pytanie było: po co ten blog? W 2012 roku był po to, żebym miała poczucie, że robię i mogę [!] robić coś innego niż tylko 'mamowanie’. Ani ciąża, ani poród, ani pierwsze lata słodkiej zapewne, ale jednak, rzeźni, to nie nirwana, zen ani poczucie, że oto ziściło się me największe dopełnienie. Nirwanę miałam raz na parę dni, gdy w końcu mogłam przespać ciurkiem więcej niż 3 h, zen ogarniał mnie, gdy po równiusieńkich 40 min. od zaśnięcia nie zaskrzeczała czerwonym światełkiem niania, bo robiła to dopiero po minutach czterdziestu ośmiu, a dopełnienie było wówczas, gdy po kawie, jak natura przykazała, szłam do toalety sama, a przez dziury wentylacyjne nie wciskały się zsiniałe [bo już od 3 minut same!] łapki, podłączone do czegoś w rodzaju syreny uwięzionej w całkiem ładnej główce.
Zaczęłam mieć kontakt z dorosłymi na innym poziomie. Przez blog. Zmuszałam się do konstruowania zdań bardziej złożonych niż 'to też twoje dziecko’, 'kupa, kaszka, nie mam siły’… Wreszcie, blog był miejscem, gdzie mogłam wyżyć się w większości kochanych przeze mnie dziedzin: pisania, fotografowania, kupowania a to wszystko związane było, jak u każdej matki, najsilniej z moim dzieckiem. Klocek i Kredka to było olśnienie z potrzeby chwili z myślą, że będzie 'po coś’, wtedy nie wiedziałam po co, ale czułam, że to tylko początek.
Z czasem było różnie. Środowisko blogerek parentingowych było różne. Ja trochę na uboczu, jak zawsze trochę na przekór, nie chciałam poddać się trendom, wymaganiom. Z drugiej strony, były momenty frustracji, wiadomo, że porządny post to parę godzin pracy. Czemu by na tym nie zarabiać, tym bardziej, że nie fair wydawało mi się to, że polecanie przeze mnie, przez nas [parentingi] firmy i marki mają świetną reklamę, często super sprzedaż a my to robimy za darmo. Nie fajne. Z kolejnej jeszcze strony, jak miałam napisać post sponsorowany to chorowałam, pisałam go parę dni zamiast godzin, bo jedyne co myślałam to 'jeżu, jak to napisać, żeby choć odrobinę wartości dla tych moich czytelników to miało’, strasznie trudne. Uczucie okropne i dość szybko z niego zrezygnowałam. To nie byłam ja w 100%, czułam się niefajnie i nawet późniejszy [najczęściej późniejszy…] wpływ na konto nie rekompensował tego niesmaku.
I tak się bujałam, między odkurzaczem i słodzikiem a historiami z serca i życia. Bujałam, aż uznałam, że dość. Muszę nabrać dystansu. Zaplanować krok dalej. Wiele osób myślało, w tym ja, że kolejnym krokiem będzie książka. Ale Ola, ja jestem z czasów, gdy książka to było COŚ. Dziś? Każdy, słownie KAŻDY pisze książki, które na to miano w 90% nie zasługują. Spękałam. A jak ktoś o mnie tak powie? Jak to będzie jedno wielkie grafomaństwo? Czułam, że to jeszcze nie ten moment, że książka przez duże K wymaga albo bezwzględnego talentu albo wielkiej pracy i doświadczenia. Nie jestem jeszcze, twórczo, w tym miejscu. Ale doczłapię 🙂Masz świetny warsztat, opowiadasz niesamowicie wciągające historie, a do tego, Twoi czytelnicy w pospolitym wpisie z odkurzaczem w tle odpowiadali na pytania konkursowe tak, że kolana same klękają. Dlaczego zdecydowałaś się na blogu, który tak pięknie, ciepło, mądrze opowiada o tym, co wielkie i ważne, drobne i niemniej istotne, na współprace reklamowe?
Po pierwsze kłaniam się, dziękuję. Po drugie tak – bez orzygiwania teraz ścian miodem i lukrem – mam fenomenalnych czytelników. Po trzecie, myślę, że częściowo odpowiedziałam na pytanie powyżej, dodam tylko, że dziś patrzę na swój blog, pełen historii, wspomnień, zabawek i książek, odkurzaczy i mydełek i nie czuję wstydu. Czuję żal, że gdzieś tam chwilami błądziłam. I mogłabym teraz pojechać najbardziej utartym tekstem blogerek i blogerów [który nota bene jest prawdziwy!]: bo blog to moja praca, a na pracy się zarabia. Ale w moim przypadku praca była pasją, pasja wiarą w wartość, jakość. Za cholerę nie ma eleganckiego przełożenia tego wszystkiego na kasę, złotówki i reklamowanie choćby najbardziej miętowego i najpiękniejszego parowacza, sandłiczmejkera czy opon… Dlatego przestałam.Czy blog, który nie jest stworzony do bycia katalogiem produktów, na którym dziecko nie jest tylko manekinem i modelem, też może zarabiać? Bo ciągle wydawało mi się, że to wybór tragiczny – pomiędzy emocją, jakością, wywoływaniem określonych wrażeń i zostawianie ludzi z historiami, a … lżejszym życiem, łatwym źródłem dochodu…
Dobrze Ci się wydaje, to znaczy zgadzam się Tobą. To wybór tragiczny i dramatyczny. Ale tylko dla niektórych, dla tych tragicznych i dramatycznych… Bo nie każdy chce czy musi mieć myśl głębszą, nie każdy karmi się analizą chwili, nie każdy potrzebuje, często brzmiącej pompatycznie, głębi. W słowach, w gestach, w relacjach, w życiu. Ja, będąc beznadziejnym przypadkiem, często się męczę. Buty czy książki. Tiulowa kiecka czy vintage stół. Z tych oto, z góry skazanych na porażkę, wyborów powstał KiK stacjonarny [Sklep z produktami polskich producentów, dla dzieci i domu]. Może nakarmię się relacjami, momentami, pięknymi przedmiotami a przy okazji na nie zarobię? Elegancko, z klasą i w zgodzie ze sobą.Twój blog się wyróżnia, nie tylko treścią, stylem i jakością, ale choćby wyglądem. Pod włos pytam, czemu nie jest biały, minimalistyczny jak większość topowych?! Czemu nie widzę na snapie relacji ze spaceru, na instagramie zdjęcia kanapek?! I czy bez tej całej marketingowej otoczki, można osiągnąć sukces tylko dzięki stylowi, jakości?
Wygląd bloga to ręcznie wyrysowanie moje wyobrażenia o czymś pięknym. Uczę się fotografii i kocham ją, dlatego że jestem dupa plastyczna. Krowa w moim wykonaniu jest tak zła, że tak jak na muzyce, dyskretnie mówiono mi abym śpiewała ciszej, tak na plastyce słyszałam zawsze, że grunt to próbować. I wiesz, znowu ten dramatyzm! W głowie obrazy, kadry, pomysł a dłoń nie współpracuje. Fotografia poniekąd umożliwia kreowanie jakiegoś obrazu i pozwala go 'w końcu’ wyjąć z głowy. Ale tylko poniekąd. Mam graficzkę artystkę, która 'mnie czuje’, ja gadam i rysuję te krowy, ona przekształca je w piękne, baśniowe szkice… Czekajcie na nasz esklep, który się właśnie 'rysuje’!
Instagram, kanapki, dzióbki i zdjęcia dłoni z kawą [niektóre są piękne! więc to nie krytyka] – no nie. Nie, bo moje kanapki nie są ładne, są chlebem z szyną albo serem. Rzadko chce mi się pokroić rzodkiewkę, zwyczajnie ją zjadam w locie między kanapkami, i brak mi tej myśli, że jej różowość pięknie podkreśli filtr fondudon… Moje życie, codzienność są takie zwykłe, że chyba pokora, pewnie pokora, nie pozwala mi na relacjonowanie tego życia w sieci. A kogo to obchodzi, czemu mam swoim praniem komuś dupę zawracać, i czy moja droga do piekarni jest taka fajna, że warto ją pokazać?… Wiesz, dużo prościej nie mieć takich problemów, nie zadawać sobie takich pytań. Czasem próbuję, coś wrzucę a potem dumam, że serio? Serio Aga, pokazujesz ludziom tył dzieciaka bo ma jakieś tam skarpetki? Znowu to uczucie, co to go nie lubię. Ale jedna sprawa Ola – ja właśnie nie mam na tym polu sukcesu. Bez marketingowej otoczki chyba go tak w pełni mieć dziś nie można. Mój IG bardziej przypomina 'prywatne konto’, które teraz eksploatuje KiKiem stacjonarnym. Jeszcze nie wiem czy mi z tym do końca wygodnie.A ten „sukces” w ogóle dla Ciebie znaczy?
Bardzo się boję takich pytań, bo chcąc nie chcąc generują odpowiedzi górnolotne, paulocohelowe… Ale spróbujmy. Sukces to szczęście. Że wstajesz i myślisz: panie boże, losie, kosmosie czy w co tam wierzysz – nie zabierz mi tego! A czy na myśli mamy rodzinę, dom, pracę, samochód, kota, garnek gorącego rosołu, wygodne buty, wygodne i piękne buty! to już bez znaczenia. Sukces to szczęście. Szczęście to sukces.Żeby nie było, że tylko słodzę, zadam pytanie, które nasunęło mi się po przeczytaniu tekstów o otwarciu KiKowej sklepo-niezwykłej-kawiarni. Projekt, który zakłada, że otworzy się w Warszawie własny butik, w którym będzie się sprzedawać jedynie rzeczy wykonane w Polsce, świetnej jakości i wykonane przez pasjonatów jest… piękny, uroczy, ale trochę naiwny. Ja marzyłam o otwarciu herbaciarni i całodziennych, spokojnych rozmowach z różnymi ludźmi i byciem bezalkoholowym barmanem. Okazuje się jednak, że życie mnie zweryfikowało. U Ciebie, w co drugim poście takie.. ciepło? Magia? Jakby Dzwoneczek z Piotrusia Pana asystował Ci z ciepłym kakao i obsypywał zdania brokatem. Skąd w Tobie taka wiara? Że można, że ma to sens? Na rynku i w branży zżeranej przez podatki, w realiach w których wykonanie czegokolwiek kosztuje dużo więcej niż sprowadzenie tego z Chin. Można się jej nauczyć…?
Tak, przychodzą tacy trochę bardziej zaprawieni w biznesowym boju znajomi i przyjaciele, mówią jak jest pięknie, po czym pytają: a na czym chcecie zarabiać? … Jeżeli się mylimy – trudno. Jeżeli się przejedziemy i udupimy kasę dwóch rodzin – peszek. Bierzemy wszystko pod uwagę. Ale jednak hola hola, czy Ty i Ty [tu sobie tak pokazuję Was Czytelnicy palcem…] i Ty i Wy możecie tak z całym przekonaniem powiedzieć, że dzisiejszy świat, dzisiejsi ludzie, dzisiejsze wartości są nic nie warte? Że nie ma dla nich znaczenia – sztuka, piękno, estetyka, zwolnienie, wyciszenie, dobra kawa, inspirująca rozmowa, pokazanie dziecku czegoś innego niż lasery i bańki [ale koniecznie te wielkie, bo te małe to już nuuudy]? Ja wypinam swą zacną pierś i wołam do Was, że MA! Ma znaczenie i są tacy ludzie. A nawet jest ich bardzo dużo. To nie proste.. W sobotę wstać i wyszykować 3 latka i przejechać z nim pół Wawy, bo ktoś coś poczyta… A jednak! I duma rozpiera mnie, że blogiem przygotowałam sobie takich właśnie gości. Kolejna sprawa to moja obserwacja, że powoli mamy przesyt netu, że mamy pragnienie pójść i pomacać najpierw tę kiecuszkę od znanej marki, pogadać czy na pewno na Alusię to ona będzie dobra, dopytać, czy ten ręcznik bambusowy to serio taka aferka czy tylko napompowany marketingowo balonik… I my to robimy. Gadamy, gadamy, opowiadamy, radzimy i odradzamy [!], same to kochamy, nie ma w naszym butiku pół rzeczy, która by nam nie pasowała prywatnie. Więc mamy, babcie, ciocie to słyszą. Że jest szczerze. Prawdziwie. Wracają. No i tak. To dopiero 3 tygodnie, więc za pół roku może i będę Ci ryczeć w rękaw, że to wszystko bez sensu, że ludzie wolą lasery i bańki, bazar i bylejakość… Ale tak jak było z KiKem przez te lata. 'Wiesz… ludzie dziś już nie czytają’… A KiKa czytali. Więc wierzę, że w całej tej być może naiwności jest baza, podstawa w postaci ludzi, którzy jak my chcą więcej, silniej, piękniej…Jestem zdania, że każda próba opowiedzenia i opisania czegokolwiek to manipulacja. Ot, efekt końcowy zależny od tego, gdzie postawimy kropki, gdzie akcenty, z jakiej perspektywy będziemy snuć opowieść. Jak powstają Twoje historie? Życie je pisze i aż się prosi, by podzielić się nimi na blogu, czy to już weszło w krew – rytm pisania, wypracowany styl, określone oczekiwania czytelników?
Życie pisze. Albo moje. Albo zaobserwowane. Zasłyszane. Fascynują mnie ludzie. Ich historie. Dlatego uwielbiam wręcz projekt Humans of New York, mega polecam. I tak, każde opowiadanie jest zawsze manipulacją, jest po coś. Ja zawsze zadaję sobie pytanie – co chcę osiągnąć tym wpisem. Łzy? Śmiech? To, że ktoś pójdzie do lekarza czy zadzwoni na policję? A może dziś dłużej poczyta swemu dziecku, albo na chwile odłoży telefon, gdy drugą ręką karmi je kaszką, a może tym razem nie powie nic o bliźnie sąsiada choć tak bardzo na usta się ciśnie… Nic nie weszło w krew. A wręcz się zatkało. Są zdania, które mnie dręczą i męczą i wstaję i nocą je zapisuję, bo inaczej odpocząć nie dają, ale od dawna nie nadają się na KiK. A przynajmniej nie na jego wersję obecną. Ja jestem, jak każdy, w ciągłym procesie. Zobaczymy co urodzi się kolejne…Co trzeba zrobić, będąc wrażliwą, humanistycznie uzdolnioną babką, z tendencją do przyglądania się drobiazgom i gloryfikowania codziennych „błahostek”, zostać… bizneswoman? I jak marzenia o pięknym sklepiku z gustownym lustrem trzymają się po zderzeniu z realiami tj. kręcący nosami klienci, opłaty, rachunki, nielimitowany czas pracy?
A tak, że mam Magdalenę. Kwitki, papieruchy, ewidencje i inne straszne dla mnie tabelki załatwia ona. I kocham ją za to. To jest tak: ja krzyczę, że mam wizję i zrobimy tak i tak, a ona spokojnie wysłuchawszy mnie podlicza ile ta wizja kosztuje, jakim vatem jest obwarowana i często kwituje, że przykro mi, piękne piękne, ale nie teraz. Nielimitowany czas pracy. Tak, to prawda. Ale ja do tej pracy lecę jakbym co najwyżej ważyła 45 kg a nie ykhm.. wracam do domu szczęśliwa! Ale staramy się bardzo nie zapominać co mamy na czubku nosów i serc – rodziny. Pilnujemy się wzajemnie. Że dziś dość. I jeszcze klienci. Nie do wiary, ale tak jak nie miałam hejterów [w blogosferze nie wierzyli], to nie ma takich klientów. A może ja ich tak po prostu nie postrzegam. Bo doskonale rozumiem, że żeby wydać dwie stówy na coś pięknego ale czym nie nakarmisz rodziny, potrzeba czasu. Namysłu. Pewności. Jedno jeszcze jest super. Nie ma właściwie osoby, która wychodzi od nas bez książki… bo wiesz, jak ja zaczynam mówić o książkach…Bolek dorasta. Za moment, bo minie to szybciej niż się zdaje, nie będzie już małym, słodko pozującym chłopcem. Masz pomysł na to, w co przetransformuje KiK, kiedy syn nie będzie chciał być jego częścią? Często pytam swoich rozmówców o to, jednak ich w kontekście wykorzystywania wizerunku dzieci. U Ciebie chodzi mi bardziej o… wrażliwość? Piękne opisywanie wzruszających rzeczy, ale też sprawianie, że każdy, kto przeczyta Twojego bloga, może uznać, że zna Bolka.
Już nie jest jego częścią. Od dawna. Mniej więcej jak skończył 3 lata coś mi zgrzytało. Czułam się nie fair w stosunku do niego, do siebie. Więc już nie jest. I nie mam pomysłu co dalej. Stąd też cisza.Uważam, że zawsze pisałam [nawet gdy prześmiewczo] o moim dziecku z zachowaniem tej głębokiej prywatności, szacunkiem. Myślę, że jak przeczyta te teksty za parę lat, a potem za paręnaście, a jeszcze później za parędziesiąt, to zawsze inne emocje w nim wywołają. Jak coś będzie na nie – wyrzucę. Ale wiesz co jest bardziej dla mnie istotne? To, czy gdy je przeczyta pomyśli sobie, ileż to razem taki kurduplinek i jego rodzice mogą przeżyć przez zaledwie 2-3 lata. W kontekście życia to fajna perspektywa co?
Ja teraz i w przyszłości, mogę spotkać na ulicy i zagaić „ej wiem, że miałeś problem z jazdą na nartach, mama obcinała cię na ‘grzybka’, co powiedziałeś do niepełnosprawnego chłopca” – nie chodzi o to, że są to rzeczy złe, ale co jeśli Bola będzie to krępować i poprosi „Mamo, nie pisz o tym, to jest moje, nasze, nie dla ludzi”?Co jeśli kazałby usunąć bloga?
Usunęłabym. I już.Gdzie można Cię spotkać i czy naprawdę każdy z czytelników może liczyć na chwilę czasu, ciepłą rozmowę i relaks w zaciszu KiKowym?
Oczywiście każdego dnia można mnie spotkać w KiKu na Belgradzkiej 4. Serio jest tak, że siedzimy, pijemy kawę i gadamy. Czasem o rzeczach, czasem o książkach, czasem o antykoncepcji a czasem o tym, ze dziś chu…y dzień. Ciężko od nas wyjść. To nasza największa radość. To i spotkania czytaczkowe. Tak spotkania czytaczkowe to NAJwiększa radość i najfajniejsze, najcieplejsze spotkania.
W takim razie trzeba zajrzeć. Na kawę, zakupy. No i bloga!Aga Andrys – mama, blogerka, pedagog. Szukająca równowagi między tym co musi a tym czego chce. Łapiąca chwilki i minutki, beznadziejny przypadek wiary w idee. Autorka bloga Klocek i Kredka oraz współwłaścicielka sklepu z polskimi produktami dla dzieci i domu KiK (nazwa jest skrótem nazwy bloga).
Napisz komentarz