Kojarzyłam z nazwy jej blog, coś tam kiedyś czytałam, ale moje dziecko było wówczas Terminatorem i za każdym razem, kiedy odwracałam wzrok od jej potrzeb, reagowała histerią. Potem research do wywiadu i o, matka Kryśki jak znalazł, zajrzę! A tam instant (tak określa ciążową fazę życia syna), nowe adresy, cuda wianki, strach ją znowu zostawić, nie wiadomo, co wymyśli, więc uprzejmie donoszę, że będę monitorować i czuwać. Ktoś tu musi zachować zdrowy rozsądek, może nawet razem tego kogoś kiedyś znajdziemy?! Do meritum: dzisiaj wywiad mocno egoistyczny pt. Zobaczcie kogo kocha Radomska! Przed Wami Matka tej denerwującej Krystyny.To blogowanie, czytałam, „niby znikąd”, „a tak jakoś wyszło” i „kto by pomyślał”, ale wydaje mi się, że kokietujesz. Szablon profesjonalny, własna domena, nawet loga reklamowe wystylizowane jak należy. Każdy drobiazg dopieszczony. Jaka jest motywacja takich przemian na blogu? Przyznaj się, zarabiasz miliony i jarasz się, jak wszystkie blogerki, stylem skandynawskim, dlatego musiałaś mieć białą stronę, bo tylko tam białego nie ubrudzą dzieci?
Czytając pytanie od Ciebie pomału zarzucam prawy kącik mojej ironicznej gęby do góry i dochodzę do wniosku, że może nareszcie w blogosferze potknęłam się o kogoś, kto zachował umiar i zdrowy rozsądek, a wylewający się z lodówki styl skandynawski razem z kocami z minky i rankingami o charakterze: „Dziesięć bananów, których nigdy nie jadło Twoje dziecko, a bez których nie rozwinie mu się lewa noga.” wrzuca dokładnie do tego samego worka – „Umrę, już zaczynam, oho – umarłam. Zeszłam na nudę”. Mam jeszcze dwa: „Dobrze pisze, ale za mądrze jak na mnie. Poczytam jak przyjdzie czas na odsłuchanie starych płyt Toni Braxton i morza łez.” i „Cham. Buntownik. Wielbię”. Ale do brzegu, bo tu miało być o mnie. Każdy w szkole (jestem urodzona w końcu lat osiemdziesiątych, weź na to poprawkę) zaczynał od białych trampek halówek, koniecznie na białej podeszwie, takich, co nie zostawiają smug na parkiecie. Matka mi takie kupiła za ciężkie miliony w jednym, jedynym sportowym sklepie na osiedlu. Wszystkie Matki tam kupowały, dlatego cała szkoła miała na nogach dokładnie to samo. Ale byliśmy szczęśliwi, mój Boże. Buty piszczały na korytarzowym linoleum jak wściekłe, nauczycielki zgrzytały zębami. Szaleństwo! Zaczynaliśmy od czegoś, co w pierwotnym wymiarze spełniało wszelkie potrzeby i wyobrażenia ideału tamtych czasów. Wobrażasz sobie teraz te same halówki za dwadzieścia złotych, na nogach blogerki modowej, obok torebki ze skóry morświna za równowartość zdrowej nerki homo sapiens, która z nowym Ajfonem Siedemset robi dziubek do dwumetrowego lustra w New York City? Pewnie kiedyś jeszcze tak, ale teraz? Nie byłaby pocieszona. Poszliśmy z duchem czasu i ja chyba też wpadłam na to, że wygląd mojej starej strony jest w bardzo pierwotnej rzeźbie, jak Tetris od dziadka rozgrywany w śp. łódzkim autobusie typu IKARUS. Podejrzewam nawet, że seniorzy na zajęciach w domach kultury byliby bardziej kreatywni niż to, co reprezentowało sobą stare Krystyno, nie denerwuj matki! Bloga odpimpował mi mąż, tzn. zasponsorował pimp, bo po prostu we mnie wierzy. I chwała mu za to, chwała za to, że ktoś bardzo życzliwie stoi po mojej stronie. Cały design był owocem trafnej, turbo fantastycznej i szczerej znajomości internetowej z Anią, z Jednego Rysunku Dziennie, która dopieściła mnie za darmo. Nieźle, co? Chyba też we mnie wierzy, poszaleli wszyscy…Pierwsze rodzicielstwo to ryzykowne przedsięwzięcie, popychane do realizacji w dużej mierze brakiem świadomości ze strony matki. Drugiego to nie ma jednak na co zgonić, jak jest, to znaczy, że albo pierwsze macierzyństwo było spektakularnym sukcesem i ludzkości należy się dubel, albo należy próbować do skutku, aż będzie naprawdę spoko? Rodzicielstwo oczywiście, bo dzieci to wiadomo, że ekstra!
Popatrz tylko, jak Krystyna tańczy do „Can’t touch this” MC Hammera, a sama powiesz – DUBEL! Dubel most wanted! A na poważnie – nie wiem sama, jakoś mi to wszystko naturalnie przychodzi. Nie spinam się za mocno, lecę na absolutnego czuja, słodzę herbatę córce jak chce i smaruję trzecią kanapkę dżemem od dziadka Sławka, kiedy prosi. Co mam jej powiedzieć? Że hummus na świeżym selerze naciowym pewnie lepiej by się sprawdził? Wierzę podświadomie, że moje dzieci mają być szczęśliwe. Nazywam to instynktem. Logiczne, że oczywiste zagrożenia staramy się eliminować. Nie bawimy się, chociażby, w odbieranie telefonu rozgrzanym żelazkiem, dajemy systematycznie jeść, myjemy mleczne zęby, ale wiesz co? My chyba daliśmy sobie więcej przestrzeni jako rodzice. Sobie i Krystynie, żeby mogła rozwijać się w naturalny sposób. Jeżeli się mylę, a nie wykluczam tego, przekonam się na własnej skórze. To już nazwę doświadczeniem i każdemu rodzicowi takiego życzę. Tak bardzo nie lubię, jak mi się radzi, coś próbuje „polubownie” narzucić, „powinnaś”, „nie powinnaś”, „wstydu nie masz”, „zobaczysz, jeszcze zobaczysz” itd. Ludzie chyba nie pamiętają, że za dwadzieścia lat to do mnie i Grześka przyjdą dzieci, zrobią rachunek sumienia i ocenią ten cały słodki bałagan. Do nas przyjdą, nie do nich. Na ocenianie nikomu innemu nigdy nie pozwolę, tylko własnej progeniturze. A Jerzy? My się najprawdopodobniej musimy bardzo się kochać z mężczyzną, co dzieli ze mną rachunki za prąd, skoro podjęliśmy tą decyzję świadomie, mając Krystynę prężącą się już na nocniku, przesypiającą całe noce, która nauczyła się trzymać łyżkę w dłoni nie jak goryl i nawet trafia do buzi. Jesteśmy świadomymi masochistami, którzy w rękach ślepej Temidy na lewym odważniku położyli trudności, kłopoty, za małe buty na zimę po jednym sezonie, horrendalną opłatę za żłobek i sprzedawany, jak w sztafecie rotawirus, a na prawej po prostu, kolejnego człowieka, jego marzenia, drogę ich spełniania, możliwość przeżycia świata jaki by on nie był, przejechania się na rowerze bez trzymanki, pójścia z ojcem na ryby, pociągnięcia Mikołaja za brodę z waty. Prawica w tej wadze jest u nas ciężka jak stal. Nie jest się w stanie podnieść pod dorzucanymi systematycznie zewsząd rzeczami dla przeciwwagi. Tymi na lewo. Macierzyństwo robi mi dobrze.Jak Ty wytrzymasz to, że jeszcze Cię będzie Jurek denerwował, a mąż nadal idąc po mleko, kupował cukier? Blog pomaga Ci ogarnąć system, który nie podlega żadnym racjonalnym regułom?
Blog jest źródłem tych wszystkich niedorzecznych historii, które wydaje ci się tylko ty przeżywasz, a tak naprawdę jesteś głosem wielu i ci ludzie wirtualnie przybijają ci piątkę. To jest fajne. Poza tym, kiedyś to wszystko jeszcze raz przeczytam jak już będę zakładała okulary na okulary, a pod nogami zaplączą się trzy koty i podziękuję sama sobie, że wszystko jest na wyciągnięcie dłoni, że ja, że my, nie zapomnimy sprzedać dzieciom nic, co wydawało się być w życiu niesamowicie istotne. Jak ten cukier, co miał być mlekiem. On nadal to robi, uwierzysz? Grzesiek nadal wychodzi po ciasto, a wraca z karmą dla psa. Beznadziejny przypadek. Wierzę, bo i ja mam w domu taka perłę, której trzeba robić listę powyżej jednego produktu. Ekhm, wracając do wywiadu – liczby mówią, żeś topowa i z mainstreamu, ale nie widzę Cię w kampaniach, nie reklamujesz żelazka, zdjęć córy w outfitach też raczej nie Twój styl, może chociaż młodszy instant pływa w bęcu w markowych butach, żeby ulokować reklamowo jakoś te swoje narodziny? Nie współpracujesz zanadto z komercyjnymi markami, bo nie chcesz, czy się Ciebie boją?
Ktoś to zauważył, jak miło. Raz próbowałam. Marki nie sprzedam, bo po pierwsze primo powiedziałaś „nie wolno” (zaraz obok bluźnienia, pamiętam), a po drugie primo, nie lubię do tego wracać. Sprzedałam swoją autentyczność za świszczącą małpę z pluszu i napisałam coś tak płytkiego, że się chyba cały Gang Albanii, z raperem Popkiem na czele, zniesmaczył i popłakał z żalu. Nie robię tego, nie piszę o tych rzeczach, bo robią to inni i nie ma sensu się powtarzać. Na hasło „wpis sponsorowany” zaczynają boleć mnie ósemki, poza tym, gdzie nie zajrzysz, tam to jest. I żyje, ma odbiór, rynek zbytu. Nic w tym złego, skoro narzucasz sobie taki charakter działalności. Ja siebie w tej roli nie widzę. Nie zmienia to faktu, że pewnie się kiedyś znajdzie taka opcja, która zwali mnie z nóg i się zgodzę. Nie mam zamiaru klepać biedy i jeść tylko tłuczonych ziemniaków w imię zadowolenia narodu, jakaś cena i we mnie tkwi, która uzna, że warto. Póki co się taki nie znalazł. Ja nadal naiwnie czekam na tąpnięcie kreatywne! „Pisz dla nas”, „współpracuj z kabaretem”, „uczestnicz w powstawaniu scenariusza” (pierwszy sukces jest, Projekt Matka Teatru Kana, maczałam w nim palce, gorąco polecam), „chcemy wydać Twoją książkę”, „potrzymaj mi kabel od mikrofonu”, „wytrzyj mi kamerę z kurzu”. To jest rozwój i kasa, na które czeka TA Matka. A poza tym tak, boją się mnie. Jestem nie do spacyfikowania i za często używam słowa „lesbijka”.Pisanie to balsam dla duszy strapionej maratonem myśli i codziennością, dla rąk swędzących z tęsknoty przed stukotem klawiszy. Co jednak jak dzieci dorosną, poczytają, ale nie będą zachwycone? Co, jeśli poproszą- „Mamo usuń to, nie pisz o mnie, dlaczego opisałaś takie rzeczy?” Jesteś na to gotowa? Wiesz, dla większości dzieci już zdjęcia w albumie to wiocha, a tymczasem Ty o nich (z jajem i genialnie przyp. red. Radomska!), przed tysiącami (milionami NA PEWNO) ludzi piszesz… Nie boisz się, że Twoje dzieci NIE BĘDĄ SIĘ Z TEGO ŚMIAŁY?
To jest ta jedna rzecz właśnie, na którą nie mam odpowiedzi, a która staje mi przed oczami za każdym razem, kiedy chcę wcisnąć „publikuj”. Jako człowiek targany naturalnymi uczuciami, przyznaję – boję się tego. Nie wiem co będzie, mam tylko nadzieję, że dzieci wychowane w takim domu jak nasz, będą odbierać świat w tych samych odcieniach. Jeżeli stanie się inaczej, będą się czegoś wstydziły, miały do mnie żal, na pewno nie przejdę obok obojętnie i przeanalizuję to równanie wzdłuż i wszerz. Modlę się natomiast do starej Babci Wierzby, żeby tak nie było. Żeby były z tego dumne. Nigdy moim celem nie było ośmieszanie, czy co gorsza upokarzanie rodziny, ale wręcz odwrotnie – nieodparta chęć przedstawienia jej, jako największego dokonania na plus. Mam nadzieję, że Smrody przeczytają też wywiad z Radomską i odetchną z ulgą. Kocham Was dzieci! Mama. Coś Ty w ogóle za jedna i skąd? Bo że z bloga i że matka, wiadomo, ale poza tym? Coś Ty robiła, zanim urodziłaś Kryśkę? Obstawiam, że studiowałaś polonistykę lub dziennikarstwo, ale zawodowo nie mam pojęcia co mógł i co robił ktoś z takim ciętym ozorem? Chyba nie było
fajne do końca to życie i spełnione, skoro zdecydowałaś się na juniora?
Studiowałam. Turystykę i hotelarstwo. Zaocznie, więc nie wstałam kilka razy na sobotni zjazd nerdów na szóstą rano, zaliczyłam komisa i ściągałam jak głupia, wypaliłam chyba tira papierosów. Cudzych. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że oprócz mistrzowskich hamburgerów na wydziale nic mnie z uczelnią nie łączy. Odeszłam. Do tematu nigdy nie wróciłam, urodziłam dziecko, odchowałam, zrobiłam drugie. Zawodowo – siedziałam w biurze i klikałam cyferki. Pojeździłam po świecie, poznałam ciekawych ludzi. Dzięki temu płynnie mówię po angielsku, miałam nawet chłopaka Anglika, pierścionek na palcu, nie z tombaku. Mój mąż do tej pory nie może go odżałować. Przez blisko rok byłam stewardessą, jako nastolatka sprzedawałam kurczaka gombao i wołowinę na ostro u pana, który nie był w stanie wymówić mojego imienia, a zamiast po trzy bułki do sklepu wysyłał po „cipułki”. Kalejdoskop droga Pani, kalejdoskop. Ile zakamarków Matki jeszcze do odkrycia, Kyrie Eleison. Na pełne spełnienie zawodowe nadal cierpliwie czekam.Będąc w ciąży marzyłam o córce. Bałam się panicznie, że syn ufunduje mi wakacje w psychiatryku wdając się w ojca w czasie dorastania. Wierzyłam, że dziewczynki są grzeczniejsze, a potem biegałam z wózkiem po wertepach żeby ona przestała wyć, kiedy koleżanki z synkami spacerowały niespiesznie, jakby je kto malował w tym samym momencie. Pocieszałam się, że nawet jak zawalę sprawę, to córka i tak przyjdzie kiedyś, zadzwoni, zrozumie, w końcu tez baba. Z synem obawiałam się, że sobie będę flaki wypruwać nad jego wychowaniem, a on pójdzie w świat i to za kim?! Jakąś kretynką durną, pewnie niegodną synusia mojego! A Ty czego się bałaś przed narodzeniem Kryśki i czy czegoś innego boisz się przed powiciem synola? I jak rzeczywistość zweryfikowała te lęki w pierwszym przypadku?
Przed Krystyną szczytem szczęścia było zimne piwo w lodówce, Grzesiek u boku i Król Lew na wideo (tak, na wideo, dostałam od mojego chłopca na urodziny stary VHS, mistrzostwo). Nie myślałam o tym, co włożyć jej do głowy i czy stać mnie będzie na szkołę. Cieszyłam się, że będzie, że nareszcie zostanę Matką. Pozwolę sobie z okazji tego pytania zacytować samą siebie, wcale nie dlatego, że jest już 01:17 i powinnam od trzech godzin spać, ale dlatego, że ja już kiedyś te wątki snułam: „Z dziewczynką szło mi łatwiej. Oprócz tego, że zanim ją urodziłam moje doświadczenie rodzicielskie zawieszało się na dzieciach znajomych i sporadycznych kilkunastominutowych nasiadówkach przy Barbie, to cała reszta wynikająca ze społecznego przystosowania córki do świata, miała pochodzić z moich kobiecych doświadczeń. W końcu przeżyłam w tym ciele trochę lat i percepcja postrzegania drogi z perspektywy cycka i muszelki nie była mi w ogóle obca. Kilka sztuczek mogłabym jej sprzedać, od kilku błędów starać się uchronić, kilka historii przepłakanych pomóc zrozumieć. Jakieś pożary przeżyłam, byłam tam, przerobiłam temat, coś w głowie zostało. Gdyby kiedyś przyszła i oznajmiła, że nie wie, co robić i jak, wyszukałabym w głębokim worku wszystkich własnych historii tej analogicznej i sprzedałabym doświadczenie. Jak się nie przyda – trudno, jak zatwardzi tyłek gnoja chociaż na chwilę – super. Ironio!! O syna boję się dwieście razy mocniej mimo tego, że podobno to w przypadku chłopca pilnuje się tylko jego, a w przypadku dziewcząt całego miasta. Boje się, że nie będę wiedziała jak radzić sobie z męskim testosteronem i następstwami, jakie nieujarzmiony za sobą niesie. Po głowie chodzi mi non stop pakowanie się w sytuacje do obicia twarzy i tańce koguta w miejscach, o które nawet nie powinien się obetrzeć. Miałam kolegów, widziałam na własne oczy jaki niekontrolowany rollercoaster nimi wiedzie. Oprócz porządnego lania, które chyba każdy mężczyzna w życiu musi odhaczyć, martwiłabym się, że jako kobieta nie będę w stanie sprzedać synowi takiego szacunku do kobiet, którego sama oczekuję. Nie mam doświadczenia w wypożyczaniu emocji. Ciężko odnaleźć się w skórze zająca będąc myśliwym. Nie chciałabym patrzeć jak jego niedoszlifowane zachowania sprawiają, że komuś jest źle, tym bardziej stawiam sobie wychowawczą poprzeczkę tak niebotycznie wysoko, że nie wiem czy będę kiedykolwiek przez nią w stanie przeskoczyć. Osiwieje. Finalnie i niemniej w tym całym zamieszaniu, bardzo, bardzo egoistycznie drżę wręcz, że mnie kiedyś zostawi. Puści moje długo i starannie dłubane z gałęzi gniazdo, na poczet innej kobiety. Dużo młodszej. Piękniejszej. Spełniającej jego życiowe oczekiwania, która naturalnie da mu to, czego ja nie będę w stanie zapewnić. Nie będę miała nic do powiedzenia i te zaklejona usta śnią mi się po nocy. W historii z noszeniem chłopca w tle puka mi do oczu zaniepokojenie, że nie pieszczę go dla siebie i że kiedyś może być mi niesamowicie smutno.”
Ej, wyjdź za mnie. Urodzę Ci dziecko i wykarmię piersią. Weź chodź, bo Cię pokochałam… Michalina Grzesiak – jak sama twierdzi, bardzo pospolita Matka z bardzo bezpośrednim nastawieniem do życia. Jedna z tych oszukanych przez media kobiet, która uwierzyła, że ciąża, połóg i pierwsze, dziewicze poletko macierzyństwa, to szczęśliwe pobrykiwanie na różowym jednorożcu przez lasy z waty cukrowej. Swoje bardzo beztroskie życie u mamy zamieniła na kawalerkę na kredyt do śmierci z wrednym, charczącym kiblem zalewającym po kolei wszystkich sąsiadów, kredyt numer dwa na dom na kurzej nóżce, dziecko numer jeden, dziecko numer dwa, pięćdziesiąt kilogramów psa z problemami jelitowymi, Pana Ojca oraz dwa Ople z fochem na życie i bycie cool. Generalnie, taka sobie dziewczyna wrzucona w nową, grubą życiową sytuację bez żadnego przygotowania, która od dwóch lat stara się w ociekającej miłością perypetii do własnego Starego i dwójki dzieci, zachować ludzkie oblicze i zdrowe człowieczeństwo.
Napisz komentarz