Trafił swój na swego, a raczej swoja na swoją! Dziś rozmowa pyskatej Radomskiej z Matką Sanepid – blogerką znaną z ciętego jęzora i ostrego pióra. Co wyszło z tego połączenia? Czy Ola Michalak żałuje czegoś w swojej (nie tylko) blogowej historii? I czy na co dzień też tak ochoczo opluwa rzeczywistość sarkazmem i jadem? Ja już wiem, teraz sprawdźcie i Wy!Jak wygląda życie po… książce?Bo wiesz, ja się łudzę, że najlepsze literacko przede mną, że kaskada sukcesów nadejdzie wraz z rozdziewiczeniem wydawniczym. Tylko no, odkurzanie, wynoszenie śmieci, no i kariera się odwleka. Coś się zmieniło, kiedy się spełniło to marzenie, bo zakładam, że książka marzeniem była…?
Książka nie była marzeniem. Była przypadkiem. Zgłosił się wydawca, z redakcją pracowało mi się świetnie, jednak do ostatniej chwili myślałam o tym, żeby zrezygnować. Ale myślę też, że trochę mnie uratowała. W momencie kiedy wychodziła, ja wylądowałam z 2 dzieci w wieku 4 i 2 lat u rodziców, w jednym pokoju o rozmiarze kurnika, miałam sprawę o alimenty i wielki mętlik w głowie. A tutaj nagle książka, autografy, spotkania z czytelnikami… To był szał. Ale wielkiego sukcesu nie było. Do Dzień Dobry TVN wciąż mnie nie zaprosili…. A książka… nie planuję kolejnej. Nie jestem chyba długodystansowcem. Piszę te swoje 1500-3000 znaków, nawet po 10 sztuk dziennie i wiem, że na początku miesiąca dostanę za to kasę. I tyle. Więcej mi na razie nie trzeba do szczęścia. Taki cięty jęzor masz zawsze, czy są okoliczności, w których się pilnujesz? A może przedszkolanka spluwa przez lewe ramię, kiedy przychodzisz po dzieciaki?
W życiu wcale nie jestem taka pyskata. Umiem napyskować byłemu mężowi, ale poza tym asertywności we mnie za grosz. Na przykład mam problem z egzekwowaniem kasy. W ogóle w tym miesiącu ciągle pracuję za darmo, bo nie mam odwagi powiedzieć, że kurna chcę kasę! Dupa życiowa straszna jestem, ale gadam dużo. Chyba przez to, że pracuję w domu, nie mam towarzystwa na co dzień. Pewnie przez to gadulstwo mnóstwo osób mnie nie lubi. Nie boisz się konsekwencji prowadzenia bloga? Reakcji byłego męża, który nie jest przez Ciebie nazbyt korzystnie przedstawiany, tego, co powiedzą dziewczynki?
Ależ, ja wyciskam na blogu wszystko co najlepsze z niego. Jakbym pisała tylko prawdę i całą prawdę, to wyskoczylibyście z kapci. A on to już się chyba przyzwyczaił. Macha na to ręką. Z drugiej strony dobrze wie, że lepiej trafić nie mógł, jeśli chodzi o byłą żonę. Zawsze może wpaść do dzieci, obiadem go poczęstuję, do dzisiaj mam tak, że jak przyjeżdża, to się zastanawiam czy wolałby zjeść sernik, czy jabłecznik. Wie, że jak przyjdzie o 7 rano i spyta, czy go odwiozę na lotnisko, to będę jęczeć i marudzić, a jednocześnie wkładać buty i szukać kluczyków do auta. Myślę wtedy o tym, czy on by mnie zawiózł na to cholerne lotnisko. Pewnie by mnie zawiózł. W końcu jak go proszę, żeby mi przywiózł konkretne belgijskie piwo, to on jedzie do Belgii i go szuka. Nie lubię go jako byłego męża, bo w pewnym momencie, no, tak ze trzy razy nawet, zrobił mi z życia piekło, ale jakoś muszę żyć z nim w zgodzie, dopóki dzieci komunikują się z nim przeze mnie.
A dziewczyny? Hm… jak zaczynałam pisać bloga to mi przez myśl nie przeszło, że wydam książkę i będę znana z imienia i nazwiska. Teraz to po ptakach trochę, ale nie zmienię przecież „matkosanepidowego” bloga w słodko-pierdzącego, narzucając sobie cenzurę dzieci, czy mojego własnego ojca. Bo on też czyta. Nigdy nie komentuje. A to bardziej jego opinii się boję. Na wszelki wypadek jednak trzymam numer do dobrego terapeuty. Dzieci będą miały dobrą opiekę. A co jeśli dziewczyny zechcą pisać o Tobie?
Łapy poobcinam…Hahaha. No dobrze, kolejne pytanie – kto najwięcej może zyskać, a kto stracić po rozwodzie? Jak krajobraz po bitwie wyglądał u Was?
Myślę, że obie strony dużo zyskały, chociaż mam głęboką nadzieję, że mój eks mąż kiedyś będzie bardzo płakał i cierpiał katusze 😉 Owszem, codziennie budzę się z myślą „Boże, jak to się mogło stać?”, „Czemu byłam taka głupia, a on taka świnia?”. I z takimi samymi myślami zasypiam. Pewnie i ja powinnam zahaczyć o terapię, ale szkoda mi kasy. Natomiast noszę się z zamiarem rozbicia mu nosa. Ale wezmę go z zaskoczenia, jak Marshall Barney’a z How I Met Your Mother.
Czuję też ulgę, bo podejmowanie decyzji było najtrudniejsze. Starłam sobie szkliwo z zębów… Bardzo lubię obecny stan. Co prawda bardziej by mi odpowiadało, jakby eks częściej odwiedzał dzieci albo po prostu brał je do siebie, bo uważam, że skoro też ma dzieci, to powinien za nie brać odpowiedzialność, a nie rozbijać się po świecie i żyć jak za kawalerskich czasów. Jednak uwielbiam mieć własne mieszkanie, własne łóżko, chodzić do kina z różnymi facetami (za młodu mało randkowałam…), stykać się z nowymi sytuacjami, mieć czas dla siebie, móc nie odebrać telefonu, nie odpisać.
Mam wrażenie, że teraz dopiero jestem dojrzała, teraz dopiero wiem czego chcę, teraz dopiero jestem w stanie wybrać odpowiednią osobę na partnera. To po rozwodzie zaczęłam nosić buty na obcasie, sukienki i zapuściłam włosy. Poza tym, nasz rozwód to nie była bitwa. Razem pojechaliśmy, powiedzieliśmy to, co wcześniej ustaliliśmy, a po wyjściu z sądu zjedliśmy obiad w KFC. Nie dzieliliśmy majątku, bo go nie mieliśmy, opieka nad dziećmi od dawna była w moich rękach i wszystko spisane na papierze, podpisane przez obie strony, alimenty przychodzą jak w zegarku, a ja zawsze odbieram Skype’a, gdy on dzwoni do dzieci. Tak naprawdę jesteśmy mega fajni…Pytanie trochę pod włos, ale jak wyglądałoby życie Matki Sanepid, gdyby nie została matką? Na co by narzekała? Z czego się śmiała i jakie marzenia spełniła?
A do narzekania to ja bym zawsze sobie coś znalazła. Ale bardzo często, gdy odprowadzam dzieciaki do szkoły, robię im obiad, kładę je spać (a nie lubię tego baaardzo!) myślę sobie, że baaardzo dużo im zawdzięczam. Przed nimi nie miałam konkretnych marzeń. Jakiegoś kota chciałam, mieszkanie, samochód. Koty zostały w mieszkaniu, z którego musiałam się wyprowadzić, samochód służy do wożenia ich do szkoły, mam pracę, którą uwielbiam i je dwie. I to poczucie, że nikogo nigdy tak bardzo nie będę kochać i nikt inny nie będzie kochał tak bardzo mnie, jak one… przynajmniej dopóki nie zaczną czytać bloga o sobie. Twoje refleksje macierzyńskie zawsze mają ziarnko goryczy w sobie. Nie planowałaś macierzyństwa i bierzesz je, jakie jest? Czy w Twojej wyobraźni wyglądało zupełnie inaczej? A może źle interpretuje?
Chyba niczego nie planowałam i nad niczym się nie zastanawiałam. Zaszłam w ciążę i już. Oczywiście, w najmniej odpowiednim momencie. A drugie chciałam, żeby bawiło się z tym pierwszym. Wiem, że to dziwne, zwłaszcza że miałam prawie 30 lat, a nie 17… Nie myślałam jednak, że tak bardzo będzie mi brakować niezależności i takiego czasu tylko dla mnie, kiedy nikt nic ode mnie nie chce. Bo mnie najbardziej w macierzyństwie wkurza usługiwanie i wieczny rozgardiasz. Najpierw karmienie i przewijanie non stop, teraz gotowanie, wożenie do szkoły, odpowiedzi na trudne pytania, ścieranie wymiocin z podłogi. Z czasem widzę jednak, że jest łatwiej. Kiedyś każde wyjście na randkę czy z koleżankami musiałam uzgadniać z moją mamą, no bo dziećmi ktoś musiał się zająć. A moja mama jest zapracowana i niezależna jak ja. Teraz … po prostu wychodzę, bo właściwie wystarczy, że ktoś sprawdzi, czy nie grzebią przy butli z gazem, czy umyły zęby i leżą w łóżkach. W tym sensie zaczyna być łatwiej i przyjemniej, a moja niezależność może znowu dawać znać o sobie. Takie słodko-gorzkie to całe macierzyństwo. W każdej sytuacji jest ziarno goryczy, ale także sporo szczęścia.
Dzięki za rozmowę!Matka Sanepid (Aleksandra Michalak)- wysoka jak brzoza… a, nieważne. Mama pięcioletniej (prawie) Córki Drugiej i siedmioletniej (zdecydowanie) Córki Pierwszej. Szczęśliwie rozwiedziona, bardzo niezależna. Z zamiłowania autorka dziwacznych tekstów o dzieciach i durnych aukcji internetowych. Z przymusu sprzątaczka, kucharka, praczka i bankomat. Wypasa świnie. We własnej kuchni. Od razu przechodzi na „Ty”. Z każdym. Marzy o 2 tygodniach w base campie pod Everestem. Pod warunkiem, że będzie tam Internet.
Blogerka zafascynowana ludźmi / Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania obserwator i komentator rzeczywistości, którą filtruje przez grube szkła i okrasza ironicznym poczuciem humoru. Wrażeniami i opiniami dzieli sie na blogu www.mamwatpiliwosc.pl. Ma duszę społecznika i gdy trzeba komuś pomóc przeniesie Tatry nad Bałtyk. Prywatnie mama prawie dwuletniej Lenki. Właścicielka psa ze schroniska i narzeczona, która długo nie stanie na ślubnym kobiercu.
Napisz komentarz