Jaki może być przepis na sukces w blogosferze, w której liczba blogów rośnie w zastraszającym tempie? Wiedza marketingowa, sensacyjne i kontrowersyjne artykuły, wybitny talent, czy życie inne od wszystkich? Niekoniecznie. Czasem wystarczy… niewiedza. Brak świadomości, że jakakolwiek konkurencja istnieje, a co za tym idzie brak kompleksów, nieporównywanie się z nikim. I niezakłócona możliwość „robienia swojego”. Poznajcie Monikę z bloga www.kamperki.com oraz jej rodzinę!Za „moich czasów”, tzn. jeszcze kilka lat temu, blog był raczej głównie po to, żeby… pisać, podzielić się emocją, spostrzeżeniem, ekspresją. Dziś blogerzy wyrastają jak grzyby po deszczu, Ty też piszesz od stosunkowo niedawna, a jednak Twojego bloga nie można zaliczyć do niszowych. Czy dziś blogowanie wymaga więcej pracy i zaangażowania, a samo pisanie to tylko ułamek sukcesu?
Stosunkowo od niedawna… hmm, dla mnie te niespełna dwa lata to szmat czasu i nawet przez myśl mi nie przyszło, że będę aż tak długo w tym siedzieć. Mówiąc szczerze, dwa lata temu, miałam pojęcie, że na świecie jest kilka blogów, a w tym znałam jakieś dwa, no może trzy, które dotyczyły tematyki dziecięcej. Wydawało mi się, że odkrywam Amerykę, ale nic bardziej mylnego.. Ze łzami w oczach przeglądałam coraz to większe pola blogowe, a mam blogerek okazało się być cała masa. Wtedy mi się wydawało, że idę w niszę, teraz widzę, że wpadłam do wielkiego wora, zapełnionego praktycznie po same brzegi.
Troszkę analizowałam to, co dzieje się na „rynku”, niektóre z blogów przeczytałam od A do Z, każdy post od pierwszego i dziwiłam się, dlaczego one odniosły taki sukces, bo przecież na samym początku były takie…hmm nijakie. I to jest chyba odpowiedź na Twoje pytanie – kilka lat temu blogów było niewiele i same w sobie były nowością, więc każda notka, wpis czy zdjęcia były chętnie oglądane. Dzisiaj w całym tym tłumie chyba trzeba mieć to coś, perfekcyjnie dobrać zdjęcia, mieć odpicowaną stronę i magicznym zaklęciem przyciągać ludzi.Czytam, czytam i… Posty bez zadęcia, piękne fotografie córy, w tekst nienachalnie wpleciona reklama, polecenie produktu lub marki. Wszystko wygląda spontanicznie i naturalnie, ale za długo w tym siedzę, żeby uwierzyć, zatem pytam – jak długo zajmuje Ci przygotowanie postu? I jaki jest klucz – najpierw temat współpracy, potem tekst notki i zdjęcia, czy kolejność jest inna?
W najodważniejszych snach mi się nie śniło, że jakakolwiek firma zwróci się do mnie, zaproponuje współpracę, a ja będę się zastanawiała jak to ugryźć żeby było dobrze. Pierwszy post, to było moje pierwsze zdjęcie zrobione nowym aparatem i pierwszy krok mojej córki. I z tego zrodził się blog. Był dla mnie, dla babci, która każdego dnia dopominała się o nowe zdjęcia, a ja sama dzięki niemu chciałam patrzeć, czy robię jakieś postępy w fotografii, czy się rozwijam. Blog miał być dla mnie. A później przyszły współprace, ale takie które nie pozwalają zmienić mi charakteru bloga. Z założenia ma być lifestylowy i taki staram się utrzymać, sesji nie robię na siłę, bo to mi nigdy nie wychodzi. To naprawdę jest spontaniczne i naturalne, bo rzeczy, które promujemy „są” w naszym życiu. Ubrania, o których wspominam, Liwia nosi na co dzień, zabawkami się bawi, a książki uwielbia. To wszystko jest. Wiadomo, że czasem ustawię zdjęcie tak, a nie inaczej, bo tego wymaga ode mnie współpraca, ale wszystko w granicach przyzwoitości.Jak nakłonić kilkulatkę do współpracy przed aparatem i KIEDY Ty piszesz, Mamo?!
Nie da się. Moje dziecko w momencie wyciągnięcia aparatu traci swoje poczucie humoru i przybiera twarz prawdziwej modelki, a żeby ja rozśmieszyć muszę albo się wywrócić, albo wytaplać w błocie. Dosłownie. Jeżeli zależy mi na jakimś zdjęciu, to muszę się postarać, inaczej nici ze współpracy. Słyszałam też, że niektórzy zasypują dzieci słodyczami, ale podejrzewam, że w naszym wypadku musiałabym wszystkie zdjęcia mocno przerabiać w photoshopie, żeby zakryć umorusaną czekoladą twarz i wszystko w okolicy metra kwadratowego. Kiedy piszę? Wieczorem, jak już wszystko zrobione, Liwia śpi, ja siadam do roboty. Inna pora dnia nie wchodzi w grę, ponieważ jesteśmy ze sobą 24 godziny na dobę, córka jeszcze nie chodzi do przedszkola (ale już niebawem idzie, ufff!), a drzemek odmówiła z chwilą skończenia dwóch lat. Tak więc, po śniadaniu zajmuję się troszkę portalami społecznościowymi, a wieczorem, kiedy dom już śpi, zajmuję się blogiem.Wasze spacery są jeszcze anonimowe i spontaniczne czy sesyjka to „must have” każdego wypadu?
Są anonimowe. To co widać na blogu, to ułamek naszego życia. Nie powiem, aparat staram się mieć zawsze ze sobą, bo jest jak moja trzecia ręka, ale to, co zostaje opublikowane, to procencik tego, co aparat zawiera. Cały dzień jesteśmy na obrotach i poza domem, gdybym miała to wszystko dokumentować, prawdopodobnie pomyślałabym o transmisji livestreaming, na żywo!Jak na chęć blogowania zareagował mąż? Poznałam go, wiem, że wspiera i kibicuje, ale czy zawsze tak było i jest? Bywa, że ma obiekcje? Konfrontujesz z nim np. treść tekstów? U mnie to mąż jest pierwszym recenzentem i zawsze mnie ciekawiło, jak to działa u innych blogerek.
Nie miał pojęcia, że założyłam bloga, ja sama się wstydziłam mu o tym powiedzieć i kręciłam się koło tematu przez kilka dni, bo wydawało mi się to zbytnim ekshibicjonizmem. Kiedy już się przełamałam, usłyszałam tylko: super kochanie! A teraz bez jego opinii nie wrzucam nic. Jest pierwszą osobą, która czyta, poprawia mi błędy, których ja mimo, że czytam tekst trzy razy, nadal nie widzę, jest recenzentem, ocenia zdjęcia i czasem mnie trochę stopuje. Mam w nim bardzo duże oparcie, jest taką moją siła napędową i mogę śmiało stwierdzić, że jedyną osobą, która we mnie wierzy. Kasowałam w głowie bloga już kilkanaście razy, kiedy wydawało mi się, że źle robię, że nie powinnam pisać o dziecku, co ona zrobi gdy dorośnie i zobaczy i kiedy wydawało mi się, że sprzedaję naszą prywatność. Za każdym razem rozmawiał ze mną, tłumaczył, pokazywał drugą stronę medalu. Jest osobą, która skacze ze mną pod sufit, kiedy spełniam jakieś marzenie blogowe, czy kiedy podpisuję fajną umowę. Pomaga mi, kiedy Liwia totalnie nie chce współpracować, to on się wtedy wywala, żeby uśmiechnęła mi się do zdjęcia. Właściwie nigdy nie miał większych obiekcji, a na każdym kroku słyszę od niego: dasz radę (nawet jak mówię, że na potrzeby sesji trzeba zerwać tapetę!)Blog od początku miał być Waszą wizytówką i rodzajem marki, jak to się teraz mówi, czy… tak wyszło? I jak się stało, że tak wyszło?
Tak wyszło. Jak pisałam wcześniej, wydawało mi się, że będę jedną z pierwszych, kompletnie nie wiedziałam, w co ja właściwie wsiąkam. A stało się tak, bo nadmierne zaangażowanie w opiekę nad dzieckiem i domem, zaczęło mi szkodzić. Dosłownie. Po kilku miesiącach w domu z dzieckiem ( choć to uwielbiam i życia innego sobie nie wyobrażam), musiałam zrobić coś ze sobą. Wtedy dostałam na urodziny aparat i… tak się zaczęło. Kompletnie nic nie przemyślałam, nawet nazwy, teraz pewnie dałabym coś takiego, co marketingowo mogło by się sprzedać, nie mówiąc tym, że zakładając profil na fb wpisałam sobie przerwy między literkami, a teraz nie da się nas znaleźć. No kto tak robi?! Tylko matka z wypranym mózgiem! Teraz faktycznie blog stał się wizytówką i mocno pracuję, żeby umocnić jego pozycję w wielkim świecie, ale przede wszystkim chcę, żeby ciągle był taki prosty, zwyczajny, „mój”. I o nas.Czy masz w blogosferze jakieś swoje guru, ulubieńców, bez lektury których nie pójdziesz spać?
Nie. Przeglądam naprawdę niewiele blogów. Wiem, że istnieją, obserwuję je na FB czy instagramie, wchodzę jak naprawdę mnie coś zainteresuje. Boję się, że jak za dużo i namiętnie będę czytać, to wpłynie to na mnie i będę zbytnio zainspirowana, przez co zmieni to niejako moje pisanie, czy mojego bloga. A ja nie chce być jak ktoś, wolę być niedoskonałą sobą.Blog już teraz wydaje się być kompletny i dopracowany – pod względem treści, kategorii, strony wizualnej, nawet doboru współprac, jakie są dalsze pomysły na rozwój? Czas pokaże, czy może plan skrupulatnie się realizuje? Wyruszysz na podbój YT, a może liczysz się z tym, że kiedyś będziesz miała dość tej roboty?
Choć wsiąkłam w blogosferę, jak sok marchewkowy w białą bluzkę mojej córki, to liczę się z tym, że kiedyś możemy pójść w innym kierunku. Marzy mi się swój biznes, marzy mi się powiększenie rodziny, więc zdaję sobie sprawę, że kiedyś nasze drogi mogą się rozminąć, ale czy to będzie za rok czy trzy lata, tego nie wiem. A może zostanę? Nad blogiem nieustannie pracuję, niestety wszystko robię sama, od strony poprzez zdjęcia, opisy. Nie mam żadnej pomocy z zewnątrz i nie korzystam z niczyich usług, dlatego jeszcze mam bardzo dużo do zmiany i osiągnięcia wizualnego pułapu, który mnie zadowoli. Informatyk ze mnie, jak z koziej…trąba, dlatego zbieram do skarbonki na to, by ktoś wziął stronę w swoje ręce. A plan? Plan jest prosty, zostać sobą i pracować z ludźmi i firmami, które do nas pasują.Gdzie przebiega ta granica prywatności, której na blogu nie przekroczysz? O czym nigdy byś nie napisała?
Wiele razy zastanawiałam się, czy to co pokazuję i o czym piszę to już nie jest za dużo, w kontekście przyszłości mojej córki. Ostatnią rzeczą jaką chcę, to to by się kiedykolwiek wstydziła siebie i za własną mamę. Dlatego przenigdy jej nie wyśmieję, nie pokażę zdjęcia w bieliźnie (o bez już nie wspominam), na nocniku, w wannie, z wypiętą pupą, czy w każdej innej intymnej sytuacji. Zdjęcia zawsze staram się dobrać tak, by na nich wyglądała dobrze i korzystnie. Jeżeli chodzi o tekst, nigdy nie napiszę o czymś, co mi w duszy nie gra. Dostałam ostatnio propozycję reklamowania preparatu na wszy, pieniądze były warte tego, by się za to zabrać, ale… pieniądze to nie wszystko.Czy zdarzyło Ci się mieć kłopoty przez bloga? Napisać coś, czym się naraziłaś? Albo chociaż wkurzyć męża?
Ile razy bym chciała napisać coś takiego, żeby w pięty mu poszło, ale co zrobić, skoro to mój recenzent i tekstu nie przepuści. Nigdy nie miałam kłopotów przez bloga, bo nie poruszam kontrowersyjnych tematów. Ja jestem osobą spokojną, ugodową, nie lubię wdawać się w niepotrzebne dyskusje i wzniecać ognia, dlatego omijam szerokim łukiem tematy, które choć chwytliwe i mogły by przynieść fejm, wciągną mnie w wojenki. Ja nie oceniam innych, nie komentuję wyborów, które niejednokrotnie są odmienne od moich, bo uważam, że każdy ma swój gust i swój rozum. Staram się inspirować, ale nie narzucać jednocześnie swojego zdania.Z boku to wszystko wygląda bajkowo- śliczna mama, tata, córa, piękny blog, historie od serca i jeszcze zarabianie pieniędzy, ale… czy rzeczywiście praca blogera jest według Ciebie idealna, czy ma jakieś wady?Wcale nie jest idealna i wcale nie przychodzi tak łatwo. Wiele nocy poświęcam na to, by napisać tekst, czy obrobić zdjęcia. Każdy kto ma z tym do czynienia wie, że nad blogiem nieustannie trzeba trzymać pieczę i dbać o niego. Pieniądze nie przychodzą znikąd, nie wpadają na konto nieoczekiwanie, to wszystko wymaga poświęcenia i pracy. Teraz już troszkę wyluzowałam, ale mój umysł został zdominowany przez bloga. Widząc piękne miejsce, nie wychwalam go pod niebiosa, tylko od razu widzę plener do zdjęć. Jedząc przepyszną sałatkę w restauracji, dumam jak pokazać ją czytelniczkom i pięknie sprzedać patent na nią, a kiedy przydarzy mi się coś wesołego, chcę się zaraz z nimi tym podzielić. Bo blog to nie tylko kawałek miejsca w internecie, to kawałek mojego życia. I jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, blogowanie przyniosło mi kontakty i ludzi, a nawet kilka osób, które pretendują do bycia przyjaciółmi. Jest grono kobitek, które poznałam poprzez komentarze, prywatne wiadomości, które trzymają za mnie kciuki, a ja trzymam za nie. I to są niewątpliwie plusy blogowania. Kiedyś śmiałam się, jak ktoś mówił, że blogowanie przyniosło mu przyjaźnie, dzisiaj wiem, że tak właśnie jest, bo odczułam to na własnej skórze.Monika Kampczyk- przede wszystkim mama rezolutnej trzylatki, która postawiła jej życie do góry nogami, pani inżynier, która porzuciła na chwilę pracę zawodową, by zostać pełnoetatową kurą domową, a co za tym idzie wziąć pod swoje skrzydła zarządzanie całym domem. Od dwóch lat prowadzi bloga kamperki.com, który pokazuje urywki jej rodzinnego życia oraz wybory w kwestiach mody, zabawek, kuchni i podróży. Szkoli swoje umiejętności fotograficzne, wykorzystując do tego najpiękniejszą modelkę świata, którą dla każdej mamy stanowi jej własne dziecko. Spełniona żona, mama, blogerka, która marzy o powiększeniu rodziny.
Comment
Bardzo lubię Monikę za to ile pracy wkłada w piękne zdjęcia i estetykę bloga, ale lubię ją przede wszystkim jako osobę, bo jest prawdziwa i normalna co w brew pozorom nie jest takie częste u ludzi. Buziaki !