Dużo blogerów opowiada na swoim blogu bajki o swoim życiu – o dążeniu do celu, spełnianiu marzeń, konsekwencji, sielankowej codzienności. O trudach wspominają tylko w kontekście morału i wyciągniętych wniosków, ponownie wynosząc siebie na piedestał. Nie Tekstualna, czyli Monika Pryśko. Od zawsze uwielbia celebrować życie, ale jakiś czas temu zrozumiała, że jego ciemna strona też ma ogromną wartość i cel. Opisuje teraz na blogu słodko – gorzkie doświadczenia związane z układaniem sobie życia na nowo po rozwodzie. Inspiruje, skłania do refleksji, nie ściemnia. Poznajcie ją – kobietę, która lubi zaczynać od nowa.Blogerzy najbardziej lubią pisać o tym, co ładne, wygodne, o sukcesach. Dlaczego Ty wolisz poruszać trudniejsze kwestie?
Bo pierwszy raz w życiu poczułam, że jestem nieszczera. Że właśnie pisząc o tym słodkim, różowym życiu staję się swoją własną kreacją. Nie mogłam się zmusić do pisania, zostawiłam bloga na kilka tygodni bez ani jednego wpisu. Poczułam się totalnie bez charakteru, nie mogłam napisać nic zabawnego, wszystko wydawało mi się takie napisane na siłę.
Z drugiej strony jestem trochę innym człowiekiem, patrzę z innej perspektywy, więcej wiem i rozumiem, inne rzeczy mnie interesują i to musiało wpłynąć na mnie, a tym samym mojego bloga. Ja też lubię pisać o sukcesach i dobrych rzeczach, więc dlatego… piszę o swoim życiu. Czuję, że wygrałam nową siebie. Uważam, że to jest znakomity temat i nie zamierzam zbaczać z kursu. Pamiętam, że ja bardzo lubiłam pisać o dobrych, ładnych rzeczach. Wszystkim mówiłam, że blog jest po to, by pamiętać tylko te fajne, kolorowe sytuacje. Nadal uważam, że tak jest, ale tak bardzo lubię swoje życie w takim kształcie, dokładnie takim, jak jest teraz, że chcę o tym pisać. Tak po prostu.I jaką rolę pełni blog w Twoim życiu? Piszesz go dla innych, żeby im pokazać, że nie ma końców świata, tylko zakręty? Czy ma dla Ciebie wartość terapeutyczną jeszcze? Po co wpuszcza się obcych do swojego świata?
Blog nie jest dla mnie terapią. Swoją terapię przerabiałam przez ostatnie 1,5 roku w sobie, nie na forum. Bardziej wracam do tego, co było. Może porządkuję myśli? Lubię pisać, czuję, że teraz mam o czym. Podoba mi się pisanie o ważnych sprawach. Nie chcę też nazywać tego misją, ale faktem jest jednak to, że kobiety potrzebują takich treści i przykładów. Ilość mejli, jakie dostaję, są tego dowodem. I inspiracją dla mnie, więc zapisuję wszystko, co wiem, bo może komuś będzie lżej. Może ktoś zacznie od nowa z większą mocą. Może ktoś potrzebuje przykładu. Ja jestem silną babką, ale domyślam się, że nie wszyscy tacy są, każdy ma inne doświadczenia, inny charakter. Więc może ja będę mogła pomóc i dodać komuś odwagi?Bycie blogerką, szczególnie taką, która nie unika prywatnych tematów, wiąże się z pewnym ryzykiem. Ludzie lubią szufladkować, czasem wystarczy im kilka zdań, by sądzić, że kogoś znają, że wiedzą. Budują sobie w głowie obraz „bohatera”, jak bohatera powieści, z czasem trudno wyłamać się z tej wzajemnie tworzonej konwencji. Nie bałaś się negatywnego odbioru? Albo tego, że będziesz idealizowana?
W ogóle mnie to nie zajmuje. Mam myśleć o wszystkich możliwych opcjach, kto co i kiedy może sobie pomyśleć? To jak z tłumaczeniem dowcipów… To, co jest na blogu, to fragment życia, którym chcę i mogę się podzielić. Nie mam też ambicji, by mieć idealny wizerunek w blogosferze, Matki Polki Blogerki ze sztandarem.
Kiedyś mi zarzucano, że mam zalane lukrem życie. Bo pisałam o tym, jak mi jest fajnie. A było fajnie, to o tym pisałam. Serio, było fajnie. I oczywiście, że padałam na ryj. Oczywiście, że wpadałam w furię, bo coś poszło nie po mojej myśli. Ale finalnie było mi super i ten ślad zostawiałam na blogu. Nie czułam się wcale zobowiązana do tego, by się tłumaczyć. Teraz coś się zmieniło. Piszę o rzeczach niekoniecznie miłych i fajnych, ale, mam nadzieję, zostawiających nadzieję. Sama chcę to czytać, sama tego potrzebuję. Nie chcę czytać o tym, że z roku na rok będzie coraz ciężej. Ja chcę czytać to, że jesteśmy kowalami własnego losu, że jak chcemy, to się uda, że warto walczyć, że wszystko w naszych rękach. To właśnie ja sama chcę czytać, więc też o tym piszę. Bo tak czuję, tak uważam. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że komuś to może się nie podobać. Ale nie jestem pomidorówką, żeby wszystkim smakować.Zawsze bałam się opisywania na blogu trudnych, prywatnych spraw – związanych z moimi bliskimi, czy partnerem. Uważam, że każda ze stron ma swoją wersję prawdy, ja – pisząc publicznie odbieram prawo głosu drugiej stronie, a w jakimś sensie wyrażam się o niej jednak negatywnie, choćby pośrednio na blogu. Nikt nie ma pretensji…?
Zauważ, że ja nie piszę o innych. Nie opisuję, kto co zrobił. Piszę o sobie, nie o swoim mężu czy osobach, które bezpośrednio namieszały w moim życiu. Piszę o swoich odczuciach, doświadczeniach. O swoich początkach. Takie w życiu miałam sytuacje, nie mam zamiaru nikogo publicznie oskarżać, ani rozkładać na czynniki pierwsze wszystkiego, ale… będę pisać o sobie, bo mogę. Trudno też brać odpowiedzialność za to, co kto sobie pomyśli. Nie mam na to wpływu. Mam za to wpływ na swoje życie i ten proces staram się opisać. Wracając do pytania – nikt pretensji nie zgłaszał. A ja sama nie czuję, żebym musiała się tłumaczyć.Przyznaję, że się wściekłam. Czytałam Twojego bloga „przed” i „po” i dostałam szału, że trąci mi Disneyem. Ktoś Cię skrzywdził, oszukał, choć ledwo rok wcześniej uwielbiał robić Ci kakao, nie wykazywał wystarczającej inicjatywy, żeby po rozwodzie nie burzyć świata dziecku, Ty musiałaś to jakoś rozegrać – nie tylko podjąć się opieki, ale i tłumaczyć – córce, „doradcom”, sobie samej. Nie za dużo tego? Rozumiem, że to dla dziecka, ale co z Tobą? Można naprawdę iść dalej, kiedy nie można zamknąć za sobą drzwi, ba, trzeba z uśmiechem ciągle kogoś zapraszać, zachęcać, w imię miłości rodzicielskiej? Co z zadbaniem o siebie, co z Twoim prawem do tego, by nie żyć rodzicielstwem swojego byłego, a, nie wiem, zakochać się?
Można. Czasem trzeba. To nie pochopna decyzja ani sztuczna szlachetności, by na koniec dnia dawać sobie samej order i klepać z rozkoszą po ramieniu patrząc w lustro. Musiałam sama odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla mnie najważniejsze. Córka. Wiec co jest dla niej ważne i czego potrzebuje? Oczywiście to nie przyszło łatwo, musiałam zmierzyć się z sugestiami bliskich, a nawet oskarżeniami czy ostrą krytyką swoich decyzji. Wiele razy czułam się bezsilna, niezrozumiana, samotna. Miałam wrażenie, że każdy w tej sytuacji myśli o sobie, a tylko ja myślę o dziecku. Pierwszy raz poszłam za głosem serca i jestem z siebie dumna jak cholera.
A co do mnie… Dbam o siebie i nikt nie na na mnie wpływu. Ciągle mam wrażenie, że nam za mało czasu, a tak dużo chcę zrobić, wiec nie mam czasu na analizę cudzych stanów emocjonalnych. Mam swoje życie i jak się zakocham, to się zakocham i nikogo nie zapytam, czy mogę. Mam też spokój, który teraz panuje naokoło mnie, raczej dobre emocje, pogodzenie się z sytuacją, akceptacja – o to chciałam zadbać, do tego doprowadziłam. Więc z jednej strony to poświecenie siebie, a z drugiej praca nad tym, by było po prostu dobrze.Mam takie wrażenie, wybacz, jedynie na podstawie bloga, że tworzysz rodzinę dla Inki za dwoje. Aranżujesz, angażujesz… No ale jeśli tata kocha, to chyba w jego interesie jest dbanie, interesowanie się, budowanie relacji po rozstaniu? Dlaczego to wszystko musi kobieta?
Ależ nie! Ina ma najbardziej oddanego i kochającego tatę na świecie. Oboje kochamy ją do przesady. Nie ma rywalizacji w miłości. Ale faktycznie, bardzo zależało mi od początku i zależy nadal, by córka czuła się wspólna, a nie raz mamy, raz taty.
Myślę, że niektórym mężczyznom brakuje wyobraźni i inicjatywy. Niektórzy są leniwi, niektórzy zmanipulowani, niektórzy po prostu bierni. Kobiety natomiast potrafią być bardziej zaradne i szybciej adaptować się do różnych sytuacji. Poza tym, przyzwyczajone są do organizowania życia rodzinnego, więc nawet po rozstaniu naturalnym jest dla nich uporządkowanie relacji, znalezienie jakiegoś schematu życia, na nowo. Pewnie dlatego wygląd to tak, że wszystko zawsze musi robić kobieta. Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze tak jest. Zastanawia mnie tylko, jakby potoczyło się moje życie, gdybym to ja na przykład była bierna i bez wyobraźni…Macierzyństwo z jednej strony pozbawia nas niezależności, z drugiej – pokazuje, że mamy w sobie pokłady siły, o jakich się nam nie śniło. Czego nauczyła Cię Ina?
Ina to prezent od losu. Taka Córka to skarb. Pokazała mi, że nie ma rzeczy, której nie da się znieść, w końcu wszystko, co robię, robię dla niej – bezpośrednio lub by dać jej przykład, budować poczucie bezpieczeństwa, przynależności. I dla niej wciąż odnajduję w sobie pokłady cierpliwości, wyrozumiałości. A wydawało się, że akurat tego u mnie nie ma. Stałam się też bardziej stanowcza, konkretna, zorganizowana. Dorosła. Mam też w sobie dużo odwagi. Myślę, że to przez to, że jestem mamą. Mam supermoc.Piszesz, że blog jest o zaczynaniu od nowa. To ciekawa formuła. Jednak przecież w naszym społeczeństwie nie hołduje się odwadze i zmianom, a stabilizacji, trwaniu przy swoich wyborach i ponoszenie ich konsekwencji. Co jest trudniejsze – kontynuować to, co się zaczyna, czy nieustannie zaczynać od nowa? I czy takie zaczynanie rzeczywiście jest tylko dobre?
Ale czy zaczynanie od nowa nie jest ponoszeniem konsekwencji swoich wyborów? Dla mnie zaczynanie od nowa to jest po prostu życie, stawanie na nogi za każdym razem, gdy przewrócimy się, bo ktoś nam rzucił kłodę pod nogi. To jest pogodzenie się z porażką i nie poddawanie się. Nie rzucanie wszystkiego przy najmniejszym kryzysie, ale szukanie nowych dróg. Ja jestem zwolenniczką patrzenia na to w ten sposób – zaczynanie od nowa to nie ucieczka, to korzystanie z nauki, jakie dają nam doświadczenia i próbowanie swoich sił na nowo. Jestem za tym, by kontynuować to, co się zaczęło. Ale to jest proces, który wymaga zmian, uczenia się na błędach, dostosowywania oczekiwań do rzeczywistości. Zaczynając non stop od nowa nie dajemy sobie szans na naukę i wyciągnięcie wniosków. Więc jak najbardziej – zmiany, zmiany, zmiany, ale nadal próbując osiągnąć swój cel.Jakie Tekstualna ma plany, ale egoistyczne? Niekoniecznie przyziemne i koniecznie niezwiązane np. z dzieckiem? Co czujesz, że musisz jeszcze zrobić dla siebie? I co na co dzień tylko dla siebie robisz?
Chciałabym się dobrze czuć ze sobą. I tak jestem bliżej tego, niż jeszcze rok temu, ale mimo wszystko brakuje mi trochę pewności siebie. Uwielbiam nowe początki, więc wszystkie postanowienia noworoczne biorę do siebie i przynajmniej staram się je realizować. I tak jest i tym razem. Przestałam liczyć kasę, zaczęłam żyć. Wyjazdy, podróże, spotykanie się z ludźmi. Koncerty – kupiłam już dwa bilety i zamierzam robić to, co ja sama naprawdę chcę, nie czekać na to, czy ktoś ze mną pójdzie, czy nie. No i zamierzam zabrać na nie Córkę. Tylko słuchawki wygłuszające muszę znaleźć. Dla siebie słucham burzy na YouTubie, piję kawę na parapecie w kuchni, wstaję bardzo wcześnie (dziś o 5:15), by zjeść śniadanie w ciszy i spokoju. Lubię też samotne spacery po Starym Mieście w Gdańsku. Ale zdarza mi się raz na 2 tygodnie.Jest jakiś punkt graniczny w relacji, który powinien kobietę zmusić do powiedzenia sobie „dosyć”? Kiedy warto walczyć Twoim zdaniem, a kiedy trzeba odpuścić? I co chciałabyś powiedzieć tym wszystkim kobietom, które zostają bez partnera albo z jakichś względów nie chcą już z nim być?
Punktem granicznym jest brak szacunku i lojalności. To jest moment, w którym już nie ma, moim zdaniem, powrotu. Bo to zawsze zostaje w głowie, w pamięci. I na przykład uważam, że po zdradzie fizycznej można odbudować zdrowy związek. Ale już zdrada połączona z ośmieszeniem, brakiem lojalności, kłamstwami – dla mnie game over.
Mogłabym powiedzieć innym kobietom to, co sobie sama powiedziałam. Któregoś dnia stwierdziłam, że jestem już tak zmęczona tym, co na około, że mam to zdecydowanie i niedowołanie od dziś GDZIEŚ. Ja chcę być szczęśliwa, to jest mój priorytet i nie mam zamiaru przyjmować do siebie nic, co zburzy mój spokój. Odcinam się. Tak jest zdecydowanie łatwiej, także… polecam! Coraz częściej myślę też o tym, że trzeba zawsze liczyć przede wszystkim na siebie, ufać sobie, polegać na sobie. Gdy damy sobie wsparcie, możemy dać je też komuś jeszcze. Nie sądzę, by uzależnienie naszego szczęścia i bezpieczeństwa od innej osoby było zdrowe. Nie jest, jest ograniczające. Daje nam to dużo strachu. Dlatego dobrze jest pamiętać, że jesteśmy ważni tak po prostu. Zdać sobie sprawę z zalet, rozwijać się, pracować nad samodzielnością. Nasi rodzice zostali wychowani w przekonaniu, że mężem i żoną się jest na zawsze, mimo wszystko. Na pewno kojarzysz tą grafikę, że „kiedyś zepsute się naprawiało, a nie wyrzucało”. I ciągle się głowię – co jest lepsze, gorsze? Bycie w związku przez lata, mimo, chociażby, wewnętrznego wypalenia, zmęczenia, bo się przysięgało? Czy właśnie słuchanie swojego ego, głosu, który mówi „mam dosyć, chcę odejść, bo tak, nie jest mi dobrze”?Bo mam wrażenie, że współcześnie jesteśmy rozdarci między między tymi dwoma skrajnościami…
Ale ja się zgadzam w 100% z tym zdaniem. Ja też jestem za tym, by nad związkiem pracować i wspólnie wychodzić z dołów. Ale, jak przyznałam wyżej, są sytuacje, które dla mnie kończą związek definitywnie. Nie jestem za tym, by być z kimś, bo co ludzie powiedzą, bo tak trzeba, tak wypada, bo babci będzie przykro. Wydaje mi się jednak, że wchodzimy w relacje świadomie i takie kroki, jak małżeństwo, są przemyślane. Zdajemy sobie sprawę, że tak, jak jest, nie będzie zawsze. Prędzej czy później nastąpi zmęczenie materiału i trzeba będzie zawalczyć z rutyną. Czy wszyscy są na to gotowi?
Faktem jest, że wewnętrzne wypalenie, zmęczenie da się zmienić, poprawić. Jeśli się chce – można. A przynajmniej można podjąć to wyzwanie. Ale też dwie strony muszą chcieć, no i kiedyś limit szans się kończy. Może zabrzmi to egoistycznie, ale finalnie i tak musimy zawalczyć o siebie i swoje szczęście. Lepiej żyć w spokoju i harmonii samotnie, niż męczyć się i gnić w niezdrowym związku. To patologia. Co zrobić, by nikt nie cierpiał? Nie wiem, czy istnieje taki kompromis. Zawsze ktoś w takiej sytuacji bardziej przegrywa lub bardziej wygrywa. W tej grze zwanej miłością nie ma chyba reguł, ale szacunek musi być. Trudna do wyobrażenia jest sytuacja, gdy jedna strona z uśmiechem na ustach akceptuje decyzję drugiej strony. Decyzję, która burzy cały życiowy rytm. Potrzeba dużej dozy delikatności, zrozumienia, empatii, by rozstać się w przyjaźni, rozmawiać o tym, rozumieć się nawzajem, a co najważniejsze – zaakceptować i pogodzić się z decyzją drugiej osoby.Monika Pryśko – Tekstualna – 30-letnia mama 3-latki z Trójmiasta. Copywriterka, blogerka, skrycie marząca o wydaniu książki dla dzieci. Ciągle zaczyna od nowa. Jest w tym naprawdę dobra. Gdyby ktoś ją dziś spytał, co robi najczęściej, odpowiedziałaby, że zaczyna od nowa. Różne rzeczy zaczyna, czasem życie, a czasem tylko książkę.
Napisz komentarz