Nie raz wspominałam, że rodzice są bombardowani nadmiarem informacji, często sprzecznych, które nawet z najprostszej czynności potrafią stworzyć wyzwanie i problem. Dziś garść inspiracji dotycząca tego, jak uczynić bezstresowym rozszerzanie diety malucha, jak nie popełnić najczęstszych błędów i… wyluzować! Wywiad z współautorką światowego bestselleru, Gill Rapley, dostępnego w Polsce pod tytułem „BLW – bobas lubi wybór”.Często mamy do czynienia ze sprzecznymi informacjami. Jedne źródła podają, aby rozszerzanie diety malucha rozpocząć od 4 miesiąca życia, inne, że od 6… Skąd ta różnica i czy rzeczywiście jest tak istotna?
Żaden poradnik nie mówił kategorycznie, że musi być to 4 albo 6 miesiąc, chodziło raczej o orientacyjny przedział czasowy. Niektóre dzieci będą gotowe już w 4 miesiącu, inne dopiero w 6. Źródła mówiące o wcześniejszym rozszerzaniu propagowały tą wiedzę jeszcze zanim okazało się, że mleko matki jest absolutnie wystarczające przez co najmniej 6 miesięcy, ze względu na swój skład. Nie wiedzieliśmy tego wcześniej. Po prostu ludzie podawali dzieciom pokarmy, one jadły, nic złego się nie działo, więc zakładali, że wszystko jest ok. Teraz mamy za sobą liczne badania na reprezentatywnych próbach maluchów, już wiemy, że zbyt wczesne rozszerzanie diety jest dla nich niekorzystne. Nie przez wzgląd na to, co zostaje im podane, a przez to, że stałe pokarmy zastępują zbyt wcześnie mleko matki – najwłaściwszy pokarm w tym okresie. Dlatego teraz zaleca się odwleczenie momentu rozszerzania diety do 6 miesiąca, nie zakłócania i nie zaburzania go innymi pokarmami, dopóki układ odpornościowy dziecka, trawienny, potrzebuje wsparcia wynikającego z mleka i nie do końca jest się w stanie sam obronić chociażby przed chorobami, nie są w tym okresie dość dojrzałe na krok, jakim jest rewolucja diety.Wiele poradników bardzo restrykcyjnie wskazuje termin wprowadzenia do diety malucha konkretnych produktów – mięsa, glutenu, kolejnych warzyw. Czy można tak radykalnie wskazać ten moment, w którym dziecko musi dostać konkretny produkt, moment, w którym jest gotowe to dla niego dobre?
Absolutnie nie! Co ciekawe, każdy kraj ma jakieś własne wytyczne, wskazania dotyczące produktów zalecanych i niezalecanych w danym okresie życia dziecka. Czyli może się okazać, że bułka podawana w jednym kraju, jest w tym momencie niezalecana w innym. Te różnice wynikają z…. braku dowodów na to, że propagowany w danym państwie sposób żywienia jest najodpowiedniejszy. Część z nich próbuje się odwoływać do właściwości alergennych określonych produktów, ale prowadzi się coraz więcej badań, które nie udowadniają związku pomiędzy występującą alergią, a momentem wprowadzenia do diety alergenu.
Zwyczajowo większość ludzi zaczynało rozszerzanie diety od owoców i warzyw, a inne produkty wprowadzało później. W Wielkiej Brytanii mięso podaje się dzieciom od 6 miesiąca życia – to bardzo ważny składnik diety dlatego zakładamy, że jeśli nie ma ku temu większych przeciwwskazań, to mięso powinno być jednym z pierwszych produktów w rozszerzanej diecie po 6 miesiącu. Różnica polega na czymś innym, niż dobór składników. Dotyczy sposobu ich podawania.
Zgodnie z tym, co mówisz, dziecko w okresie 6-12 miesięcy próbuje i testuje. CO jednak z jego zapotrzebowaniem energetycznym? Skąd rodzic ma wiedzieć, że dziecko zjada odpowiednie do swojego zapotrzebowania ilości? Co jeśli dziecko preferuje samą pierś, nie chce jeść nic innego w 6,8,9 miesiącu, czy to powód do niepokoju? Pediatrzy w Polsce zalecają konieczne podawanie innych składników, poza mlekiem mamy.
Ostatnią rzeczą, jaką powinniśmy się martwić, to zapotrzebowanie energetyczne dziecka karmionego piersią. Mleko jest prawdopodobnie najzdrowszym, najbardziej energetycznym, a przy tym lekkostrawnym pokarmem. To absolutnie nie działa tak, że wystarczy zastąpić dwie łyżki mleka dwoma łyżkami marchewki! Co więcej, dziecko, które zostaje przekarmione stałym jedzeniem, może rezygnować z piersi, a to owa pierś jest skarbnicą składników odżywczych, nie przysłowiowa marchew. Mleko mamy jest najlepszy pokarmem przez pierwszy rok życia dziecka, inne składniki powinny pojawiać się w jego diecie jedynie przez wzgląd na funkcje poznawcze, o których wspominałam wcześniej.Czy rodzice, którzy nie przywiązują uwagi do swojej diety, jedzą niezdrowo, niedbale, są w stanie wychować zdrowo odżywiające się dziecko?
Dziecko szybko orientuje się, jakie produkty są dostępne, oferowane w społeczeństwie, w którym się wychowuje. Aby dziecko wybierało i lubiło zdrowe jedzenie, musi mieć je oferowane. Jeśli rodzice podsuwają mu niezdrowe przekąski i dania, nauczą go „lubienia” właśnie tego. Najlepszym wyjściem byłoby po prostu edukowanie rodziców i uzmysławianie im, że to, co spożywają, szkodzi im i dziecku. Nawet jeśli będą starali się podawać potomstwu zdrowe pokarmy, ono szybko dostrzeże różnice między swoim, a ich talerzem. Lepiej niwelować te różnice z korzyścią dla zdrowia wszystkich domowników… Edukacja powinna polegać na pokazywaniu, co można jeść, jak to przygotowywać, tak by było smaczne i dobre dla wszystkich. Jakie inne błędy, poza podsuwaniem niezdrowych produktów, popełniają rodzice?
Chyba najczęściej spotykanym błędem jest obawa, że dziecko na pewno się nie najadło. Karmienie łyżeczką pomaga rodzicom zaspokoić ten strach, upewnić się, czy dziecko przyjęło, ich zdaniem, wystarczającą ilość żywności. To uczy bobasa… ciągłego przejadania się. Jedzenia nie tyle, ile potrzebują, ale ile np. znajduje się na przygotowanym talerzu. Dziecko, jak każdy ssak, urodził się z zakodowaną umiejętnością jedzenia do chwili zaspokojenia głodu. Rodzice zniekształcają tą zdolność chronicznym przekarmianiem. Wydaje im się, że chronią swoje pociechy przed uczuciem głodu, tymczasem… bardziej narażają na konsekwencje wynikające z zapadnięcia na jedną z naszych najczęstszych chorób cywilizacyjnych – otyłości.
Inne popularne błędy to przekonanie, że dla dziecka najważniejszy jest atrakcyjny kształt i forma podania posiłku, a nie fakt rodzinnie spędzanego czasu w miłej atmosferze. Często też mamy podają malucha malutkie kawałki jedzenia, sądząc, że łatwiej je pogryzą i przetrawią, tymczasem dziecko potrzebuje takiej wielkości porcji, jaką jest w stanie swobodnie „zbadać”, schwytać i spróbować samodzielnie. A czy jest możliwość wychowanie dziecka, które nie będzie lubiło słodyczy? Nie sięgało po nie nie dlatego, że są niedostępne, ale przez swoje preferencje smakowe i świadomość, że są dla niego szkodliwe?
Tak, bardzo często słyszę takie historie od rodziców, którzy pozostawili dzieciom wybór. Ich maluchy próbowały np. czekolady, po jednym kęsie nie były nią zainteresowane, więc rodzice nie kontynuowali oferowania tego typu przekąsek. Dorosłym wydaje się, że skoro mleko jest słodkie, to dzieci naturalnie wybiorą taki właśnie smak, a to nieprawda. Jeśli są gotowe do rozszerzania diety, będą chciały eksplorować wszystkie smaki, nie tylko słodki.Wystarczy wyobrazić sobie sytuacje, że ktoś podtyka nam do ust zupełnie nowy produkt, dajmy na to, zmiksowanego ziemniaka, bez możliwości wcześniejszego poznania, polizania, powąchania, zaznajomienia się. Przecież taka czynność wzbudza naturalny opór, także u dzieci, dlatego ich sprzeciw daje rodzicom do zrozumienia, że tego konkretnego produktu ich pociechy nie lubią, nie dostając szansy na poznanie nowego smaku. Kiedy jednocześnie oferuje mu się pudding, słodki, podobnie jak mleko, instynktownie decyduje się jeść to, co poniekąd zna, czy to nie oczywiste? Do tego to ciągłe jedzenie w tempie narzuconym przez rodzica…
Ze skłonnością do uwielbiania słodyczy jest jeden problem – rodzice wraz z podawaniem słodyczy uczą, że wiąże się to z pozytywnymi emocjami. Dzieci dostają je w nagrodę, w prezencie, kiedy zrobią coś dobrze. Ta pozytywna konotacja zostaje w nich i sięgając po słodycze nawet jako dorosły, nie chcą zaspokoić głodu, tylko poczuć się podobnie dobrze, jaki kiedy dostawali batonik w dzieciństwie. Poza tym często powtarzamy dzieciom, że dostaną deser, jeśli zjedzą warzywa, tak jakby to zdrowe jedzenie było przykrą koniecznością, a deser upragnioną nagrodą. A zupełnie nie o to chodzi… Nie powinniśmy wyposażać tematu karmienia w ładunek emocjonalny, bo źle składane akcenty zakodują niewłaściwe i niezdrowe preferencje smakowe. Zdrowy maluch, który dostaje taką możliwość, naprawdę polubi różne smaki, nie będzie gloryfikował jednych nad drugimi, jeśli go tego nie nauczymy.A co jeśli chodzi o podawanie dzieciom przypraw, soli, ziół, cukru? Część z rodziców podaje dzieciom produkty bez jakichkolwiek przypraw, tak powinno być?
Z tym tematem wiążą się dwa problemy. Po pierwsze, produkty, które nam się wydają bez smaku i koniecznie wymagają doprawienia, nie są takie dla dzieci! My przywykliśmy to wysokiego poziomu cukru i soli w naszej żywności, więc kiedy jej nie wyczuwamy, jedzenie wydaje się nam niesmaczne. Dzieci nie mają jeszcze wypaczonego smaku i mogą dostać możliwość spróbowania żywności właśnie taką, jaką ona jest! To jednak wcale nie oznacza, że dzieci preferują tylko łagodne i neutralne smaki. Są zachwycone, kiedy poznają coś innego – kwaśną cytrynę, ostrą cebulę, takimi jakie one są. Rodzice instynktownie powinni dawać dzieciom możliwość wyboru różnych naturalnych smaków, które np. dominują w ich kulturze.Rodzice potrafią zrobić z karmienia prawdziwe show. Używają kolorowych gadżetów, talerzyków z postaciami, łyżeczek w zabawnych kształtach. Wydają śmieszne dźwięki, opowiadają historie, a nawet śpiewają piosenki i tańczą! Nie rzadko podłączają dziecko do tabletu, telefonu, TV – wszystko po to, by otworzyło usta. Karmienie wymaga aż takiego wysiłku i pomysłowości?
Nieee! Nie musimy niczego wymyślać, żeby jedzenie było przyjemnością i zabawą, ONO NIĄ JEST. To dopiero błędy rodziców czynią z jedzenia nieprzyjemny przymus i przykre doświadczenie! Najpierw obrzydzamy maluchowi jedzenie, a potem musimy odwoływać się do tych dziwacznych metod, o których wspominasz, żeby znów polubiło karmienie. Zaburzamy naturalną ciekawość, chęć eksplorowania i dzieje się to, co przydarzyło się właśnie mi, że dziecko będzie akceptowało tylko… czekoladowy pudding.Skąd się zatem biorą „niejadki”? Czy ludzie mogą rzeczywiście nie lubić, nie chcieć jeść?
Takie zaburzone relacje z jedzeniem mogą wystąpić rzeczywiście wśród ludzi, którzy mają zaburzone relacje ze światem, na przykład – autystycy. Jednak problem większości dzieci, które odmawiają jedzenia wynika nie z nich samych, a metod karmienia, stylu żywienia, jaki został im od początku wtłaczany. Nie chcę obwiniać rodziców, robią to wszystko w dobrej wierze, ktoś im zakodował, że jako opiekunowie muszą kontrolować, pilnować, sprawdzać, jedzenie dziecka to dla nich źródło ogromnego stresu, który przekłada się na dziecko.Relacje rodziców stosujących metodę BLW, pozwalają dziecku kontrolować jedzenie i stwarzają mu wybór potwierdzają, że w ich domach problemy wynikające z zaburzeń żywienia nie występują. Ok, część dzieci przechodzi przez specyficzne fazy jedzenia konkretnych produktów, ale zwykle nie trwają one długo. Dzieci niezmuszane do jedzenia mają więcej pewności siebie w smakowaniu, próbowaniu, bo wiedzą, że nikt nie będzie ich karmił na siłę.
Zdarza się jednak, że dzieci, którym oferowane są posiłki z kilku składników wśród których znajdzie się coś, czego nie lubią albo posiłki uniemożliwiające rozpoznanie poszczególnych składników, instynktownie odmówią przyjmowania całości. Czyli im bardziej próbujemy przekonać, skłonić dziecko, tym bardziej pozostaje ono niechętne wobec czynności jedzenia?
Tak, właśnie tak.Bobas lubi wybór- wydana nakładem wydawnictwa Mamania. Książka autorstwa Gill Rapley (położnej i doświadczonej mamy) i Tracey Murkett (dziennikarki) dotycząca żywienia niemowląt i małych dzieci metodą BLW, czyli Baby-led weaning (tłumaczenie polskie: Bobas lubi wybór) to naturalna metoda wprowadzania pokarmów do diety malucha, która pomaga wychować dziecko uwielbiające zdrowe jedzenie, a nie fast-foody. Autorki przekonują rodziców, że już półroczne niemowlę potrafi jeść samodzielnie.
Napisz komentarz