Kiedy poszukiwałam perełek na nasze, cotygodniowe spotkanie z fajnymi blogami – dopadło mnie zwątpienie. Przewertowałam masę stron, którym bliżej do broszur reklamowych, niż blogów pisanych z sercem. Już miałam dać za wygraną, przyznać się, że to koniec- wszyscy chcą sprzedawać, nie ma ludzi, którzy chcą się dzielić swoją pasją. Na szczęście natrafiłam na Boginie Przy Maszynie i szybko musiałam to odszczekać.
Ja już Was troszkę znam, wczytałam się nieco i pewnie zostanę. Jak to się jednak dzieje, że u Was, w przeciwieństwie do innych stron, chce się rozsiąść wygodnie w fotelu, z kubkiem herbaty i na spokojnie oddać lekturze, a wszelkie polecenia od razu odbiera się, jako życzliwe podpowiedzi, a nie nachalną reklamę? Jak to robicie?
Bardzo dziękujemy za miłe słowa, aż serce rośnie, jak się to czyta! Nasz blog od początku powstał z myślą o znajomych i przyjaciołach, którym chcieliśmy się, krótko mówiąc, chwalić zdobywanymi osiągnięciami w zakresie krawiectwa. Sam blog przecież został zainspirowany naszą przygodą z kursem krawieckim, na który to, pewnego zimowego dnia, postanowiłyśmy się zapisać. Może to właśnie stąd wzięło się nasze nastawienie do czytelnika – od początku miałyśmy wrażenie, że piszemy dla kogoś, kogo dobrze znamy i lubimy. A poza tym, żadna z nas nie umie udawać i pisać „pod publiczkę”. Musimy być szczere, bo inaczej nie umiemy pisać w ogóle. Miałyśmy nawet taki okres jakiś czas temu, że czułyśmy presję pisania „jak inni”, czyli z myślą o wywarciu konkretnego wrażenia na czytelniku, by osiągnąć konkretny cel – marketingowy, oczywiście. Ale przerosło nas to, odpuściłyśmy zatem, bo uznałyśmy, że jesteśmy wystarczająco boskie i nie musimy się lukrować na siłę 😉 (żarcik) Teraz, jak mamy coś komuś polecić, to obwąchujemy produkt z każdej strony, czy w ogóle warto. A jeśli warto i same jesteśmy zachwycone, to oddajemy plus milion do zadowolenia, bo po prostu takie jesteśmy. Albo sto procent za, albo wcale. Jeśli nie, to sobie nie zawracamy gitary, bo szkoda nam tego, powiedzmy, autorytetu, czy szacunku, którym wzajemnie z czytelnikami się obdarzamy.Jakie są boginie? Jak pracują, co lubią, co je uszczęśliwia, co doprowadza do szewskiej pasji? Z Was takie babeczki do tańca i różańca, czy w realu zachowujecie się bardziej zachowawczo?
Czy jesteśmy zachowawcze? Nie sądzę. Obie wylewamy z siebie emocje wiadrami, więc zdarza nam się pokłócić o pierdoły, ale z gruntu mamy założenie, że każda z nas jest inna i się zmieniać nie musi. Zresztą, my się od lat stu przyjaźnimy, blog to pokłosie tej przyjaźni, więc nie miałyśmy problemu z dogadaniem się. Trochę trzeba było się dotrzeć w pracy, bo do tej pory nie musiałyśmy razem dzielić obowiązków. Natomiast, jeśli chodzi o stosunek do klientów, czytelników, to nie umiemy być zachowawcze. Tak jak z pisaniem. Każdego traktujemy jak potencjalnego znajomego, koleżankę, kolegę. Ponieważ piszemy do mam, to dzielimy podobne doświadczenia i dlatego mamy wrażenie, że są nam bliskie. Dlatego często nasze czytelniczki piszą, że wpadają do nas na kawę na nowy post. Coś w tym jest. Ja często z kawą piszę. :)) I jak coś bywa nie tak z wysyłką, produktem, coś się skwasi po drodze, to też zawsze stawiamy się w pozycji klienta. Dla nas każdy jeden klient jest ważny, bo naprawdę 90% klientów do nas wraca. Nie odpuszczamy nikogo, chyba że, totalnie przypadkiem, coś pominiemy. Jak się zorientujemy, to głupio nam bardzo i staramy się możliwie naprawić szkody. Może takie indywidualne podejście do klienta nie jest opłacalne, ale czujemy się z tym dobrze. Nie mamy tanich ciuchów, więc sprzedajemy łącznie z dobrą atmosferą wokół transakcji. I klient to czuje. Blog był pierwszy i sklep to jego dziecko, a może blog to projekt utworzony „z premedytacją”, żeby promować Waszą markę?
Blog powstał z potrzeby dzielenia się osiągnięciami z przyjaciółmi, ale ci szybko nas udostępniali i bardzo szybko miałyśmy „obcych” czytelników. Oni z kolei, niemal od razu zaczęli zamawiać u nas produkty, a przecież dopiero uczyłyśmy się szyć! Gdy zrobiło się tego sporo, założyłyśmy działalności – najpierw każda swoją, a potem przekształciłyśmy je w spółkę. Dlatego kierunek był taki: pasja – kurs – blog – marka. A dlaczego w ogóle poszłyśmy na ten kurs? Dlatego, że byłyśmy umęczone „siedzeniem” w domu z dziećmi. Potrzebowałyśmy odskoczni, własnej przestrzeni, bez pieluch, chorób, karmienia, gotowania i sprzątania, co jest nieuniknione przy małych dzieciach. Wyrosłyśmy zatem z domowej rzeczywistości, w myślach wtedy nam nie postało, że kiedyś, niedługo, będziemy marką. Dlatego taka śmieszna nazwa – Boginie przy maszynie. Pewnie jakbyśmy planowały markę, wybrałybyśmy jakąś wydumaną, anglojęzyczną, by podbijać etsy 😉 Ale widocznie coś nad nami czuwało, bo dzięki temu, że nazwa jest charakterystyczna, dużo łatwiej wpada w głowę. Co prawda szykujemy się do podbicia Europy już jako BPM, ale w Polsce Boginie przy maszynie zostaje na amen! A skoro założyłyśmy bloga, było zainteresowanie, powstała firma, to satysfakcja była z tego plus milion. Do tego bez problemu łączymy pracę w domu z prowadzeniem bloga i firmy. Wysyłamy dwa razy w tygodniu, a 90% zadań przy blogu, mailu, FB, Instagramie, możemy wykonać z dzieckiem przy nodze. Do tego, satysfakcja z ciągłego rozwoju i… po prostu BPM to praca – marzenie. Jednak nie ma co ukrywać, że bardzo duże wsparcie daje nam nasza rodzina. Rodzice, mężowie, przyjaciele, wszyscy nas wspierają, poświęcanym czasem, albo chociaż dobrym słowem, pomagają, gdy trzeba i kopną w d.., gdy mamy gorszy czas. Aż się chce, grzechem byłoby nie wykorzystać tej sprzyjającej sytuacji.Każde z dzieci ukochane, każda z uszytych rzeczy wypieszczona. Skąd w Was tyle energii dziewczyny? I co próbujecie przekazać innym mamom, które Was czytają?
Do prowadzenia firmy i bloga (bo u nas, te dwie dziedziny są nierozerwalnie połączone) siły daje nam też satysfakcja z kontaktu z czytelnikami. Nie liczymy zer na koncie (chyba, że musimy popłacić rachunki 😉 ) i dużo większą moc dają nam komentarze na blogu, wiadomości od czytelników, mam takich jak my. Często piszą, że je inspirujemy – do powiększania rodziny, bo widzą, że można mieć więcej, niż jedno dziecko i spełniać się zawodowo, albo do założenia własnej działalności. To daje nam niewiarygodny power.
Obie wyrosłyśmy w domach, w którym powtarzano nam, że jesteśmy mądre, piękne, najlepsze. Rodzice nas wspierali w każdej głupiej decyzji i zawsze pozwalali wybrać samodzielnie – co chcemy studiować, kogo pokochać, gdzie wyjechać do pracy. Może dlatego tyle w nas odwagi i pozytywnego nastawienia, nie oglądamy się na potencjalne utrudnienia, wierzymy w siebie. I może dlatego dużo nam się udaje? Chciałabym, żeby każda mama miała poczucie, że może wszystko. Z dzieckiem przy nodze, wystarczy dużo pozytywnego nastawienia i radość z maleńkich kroczków, maleńkich sukcesów. My cieszyłyśmy się niemożliwie z każdego nowego lajka przy facebookowym koncie -wówczas, kiedy było ich niespełna 200 i tak samo teraz, gdy jest ponad 12 tysięcy. I tak samo cieszymy się dzisiaj z każdego zamówienia, bo każde jest dla nas wyjątkowe. Jaki jest przepis bogiń na szczęśliwe i satysfakcjonujące życie? I czy kiedyś wyglądało inaczej (chodziłyście w glanach, słuchałyście metalu i zarzekałyście się, że nigdy nie będziecie mieć dzieci?!)
Wspominałam, że Wasz blog kojarzy mi się z czymś przyjacielskim, domowym i ciepłym. Dostrzegłam jeszcze coś – ta pastelowa oprawa w połączeniu z Waszymi zdjęciami i relacjami, piękne Wy i piękne życie, jak z amerykańskiego snu, rzeczywiście żyjecie tak bajkowo?
Owszem staramy się żyć bajkowo, otaczać się pięknymi ludźmi, o pięknych sercach i lubimy ładne przedmioty – wpływa to istotnie na nasz nastrój. Uwielbiamy podróże, dlatego wolimy się zapożyczyć i jechać, niż oszczędzać na lepsze jutro. Żyjemy i czerpiemy z życia pełnymi garściami. A co najważniejsze – mamy duże rodziny i dużo wokół nas miłości. W ogóle dużo szczęścia mamy, zdrowe dzieci, kochających mężów, wspierające rodziny. Jakbyśmy tego nie doceniły, nie zasłużyłybyśmy na nic z tego, co nas spotyka. A skoro mamy i doceniamy, to chcemy oddać innym, chociaż w postaci dobrej energii. Nic nas to nie kosztuje, a wręcz dodaje skrzydeł! Czego Wam życzyć, Boginie?
Życzyć nam… żeby nic się nagle nie zmieniło. Byśmy były zdrowe i by się BPM rozkręcała. Resztę ogarniemy same.W takim razie życzę, żeby rzeczywistość szanowała Wasze postanowienia i nie śmiała nawet działać Wam na przekór!Boginie przy maszynie – Patrycja i Marta. Dwie przedsiębiorcze mamy łącznie ośmiorga dzieci, które, znudzone rolą umęczonych kur domowych wzięły życie w swoje ręce i założyły prawdziwie boski – i babski biznes. Łącząc prowadzenie popularnego bloga parentingowego z projektowaniem ubrań i akcesoriów dla mam i dzieci stworzyły markę, która wyrasta z potrzeby piękna i wartości rodzinnych.
Comment
Gratuluję BPM!
zapraszam do mnnie
http://www.multimatka.blogspot.com