Ranking popularności blogerów przez wiele lat pozostawał nienaruszony. Szczerze mówiąc, ulec można było przez jakiś czas wrażeniu, że jego zwycięzcy osiedli nieco na laurach, pokryli się kurzem i przestali bać się i monitorować poczynania konkurencji. Tymczasem Ona nie śpi. Zaczyna z rozmachem i konkretnym planem. Nowe wcielenie blogowania to szczerość, która w nim urzeka oraz… zdolności marketingowe, które pomagają się przebić. Poznajcie tą, która zawstydziła swoją skutecznością i sławą (niegdyś) największych blogerów. Przed Wami strasznie gadatliwa Malwina Bakalarz z bloga Bakusiowo.pl!Na blogu piszesz o różnych sferach życia. Do tego ładne obrazki, tematy bliskie każdej mamie. Skąd pomysł na bloga? I co Bakusiowo wyróżnia? Bo tłumy lgną!
Gdybym Ci miała opowiedzieć skąd wziął się blog musiałabyś przebrnąć przez opowieść o moich studiach dziennikarskich, o pracy w eksporcie, o portalu spożywczym… o milionie spraw, które totalnie nie były związane z blogiem, ale wszystkie, po części, tworzyły podwaliny pod niego. Co najlepsze, ja nie wiedziałam, co to jest blog, nie słyszałam o żadnym blogerze, a na Facebooka zaglądałam raz na miesiąc. Byłam totalnie zafiksowaną na punkcie swojej firmy pracoholiczką, która macierzyński miała zamiar podzielić pomiędzy opieką nad dzieckiem, a rozwojem. Miałam zaplanowane lekcje angielskiego, rosyjskiego, w ostatniej chwili mąż odciągnął mnie od szalonego planu zapisania się na kolejną podyplomówkę. „Malwinka, popisz na wordpressie trochę, załóż fanpage, podziałaj w internecie” – mówił mi codziennie. A ja się zastanawiałam ciągle, co ten człowiek do mnie z jakimś „World-Pressem”? Na jaki świat ja mam naciskać? 😉Planowałam założyć stronę internetową. Nie miałam pojęcia, że ta strona to właśnie blog, bo miały być na niej moje komentarze do trendów i wydarzeń na rynkach światowych. No blog jak się patrzy, a ja nadal tego nie rozumiałam. W pewnym momencie uznałam, że skoro nie będę aktywna zawodowo, to nie będzie to samo. Nie będę przez cały rok na targach międzynarodowych, nie będzie rozmów w kuluarach. Bazować na informacjach z internetu, po prostu się bałam. I wtedy zadałam sobie pytanie… Czym ja jeszcze, oprócz pracy i rodziny (powiększaniem), się zajmuję? Kupowaniem ubranek! Miałam tony ciuszków, które zwoziłam jeszcze w ciąży z podróży zagranicznych. Kupiliśmy właśnie lustrzankę, bo biadoliłam Maćkowi, że chciałabym, żeby Mati miał takie zdjęcia z dzieciństwa „że tło rozmazane” a nie jak u mnie z cyfrówki. I wtedy odkryłam swoje powołanie (na macierzyńskim). Założę stronę internetową ze zdjęciami Matiego i będę pokazywała jak łączyć ze sobą ubranka!
Podczas mojej przemowy, inicjującej nowy etap mojego życia brakowało tylko filmowo powiewającej w tle flagi Stanów Zjednoczonych. A teraz przypomnij sobie dźwięk Zonka z Idź Na Całość i wyobraź sobie minę mojego męża pukającego się w czoło. „To jest właśnie blog! I tego pewnie jest już masa w internecie Malwinka!”. No jak miała być masa, jak ja dopiero na to wpadłam? Tego samego dnia przekopałam milion stron internetowych i wiedziałam już, że mój Baby Fashion Blog już parę razy ktoś bestialsko skopiował ode mnie, zanim wpadłam na jego pomysł. To, co wymyśliłam? Bakusiowo. I tak trochę dla żartu, trochę z niewiedzy nazwałam swój blog… Najbardziej oklepanie i trywialnie jak się tylko dało 🙂I teraz uwaga. Zobacz ile ja gadam. No zobacz to! Zamiast napisać konkretnie, że Maciek powiedział, żebym założyła bloga, ja robię z tego tasiemiec. Ale ja uwielbiam opowiadać! Nie ważne, czy to jest dla kogoś nudne, czy nie. Dopóki wszyscy nie wyjdą, ja opowiadam! Te ciuszki były totalnym niewypałem. Szybko do mnie dotarło, że nie chce mi się wyszukiwać żadnych marek, mierzyć dziecka, zamawiać handmade’ów itd. To pisanie wychodziło samo z siebie. Skoro było miejsce do pisania, to trzeba było pisać. A ludzie czytają. A jak czytają, to piszę! Owszem, mam na blogu dział „moda”, ale nie roztrząsam się nad trendami, markami, projektantami itd. Tam są tylko zdjęcia. Strój ma pasować do reszty zdjęcia, ale to nie z powodu marki czy trendu a dlatego, że dana kolorystyka mi pasuje do przestrzeni. Z resztą… na zdjęciach i tak najważniejsze są emocje. I tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego.
Właśnie emocje wyróżniają Bakusiowo spośród innych blogów. Ja wiem, że każdy blog posiada emocje. Ale na moim blogu są moje emocje i widocznie moje emocje czytelniczkom odpowiadają. Nie znajdziesz u mnie typowego testu ani suchych porad. U mnie jest zawsze jakaś opowieść. W 80% humorystyczna. Nawet jeśli pokazuję żelazko, to w rzeczywistości opowiadam za pomocą tego żelazka jakąś historię. Pokazuję kawałek mnie. Żartuję otwarcie ze swoich słabości. Czasem się zastanawiam, czy nawet nie za bardzo się otwieram. A moje dziecko stało się tylko częścią całej opowieści. Blog nie jest opowieścią o moim dziecku. Jest opowieścią o mnie. Humorystyczną opowieścią o mnie. W jednym z wpisów piszesz, że Twoim kluczem do sukcesu jest nieinteresowanie się życiem innym”- ale przecież sama poniekąd zapraszasz do interesowania się swoim życiem – od projektu kuchni, po refleksje związane z rodzicielstwem? Dlaczego cudzym nie, a Twoim warto? Hm? Cwaniaro?
Nie mam pojęcia, dlaczego akurat moje życie jest interesujące dla innych. O tym zdecydowali już czytelnicy. Wiem natomiast, że ja nigdy nie zajmowałam się plotkami, domysłami. Nie oceniałam nikogo zanim go nie poznałam, a jeśli już poznałam, to z założenia dawałam kredyt zaufania. Nie zazdroszczę, nie pamiętam złego 😉 Nie no pamiętam pamiętam, ale nie psuję sobie tym krwi, bo nic mi to nie daje. Podobnie, jak analizowanie życia, które nie jest moje. Ja nie mam na to czasu. Kiedy w mediach wypływa jakaś afera, nie komentuję. Bo musiałabym wejść w buty tej osoby, żeby ocenić, dlaczego tak czy inaczej postąpiła. Mam w sobie nieziemskie pokłady empatii i niesamowicie uważam na to, żeby nawet w swojej głowie kogoś nie skrzywdzić oceną. A żeby kogoś ocenić, trzeba poświęcić mu sporo czasu, a ja wolę ten czas spożytkować na coś co wzbogaci życie moje, mojej rodziny i moich przyjaciół… I koło nam się zamyka. To, co ludzie widzą zza szklanego ekranu, to jedno. Po pierwsze nie widujesz ich na co dzień, po drugie nie musicie wchodzić w relacje. Sama jestem z mniejszej miejscowości i pamiętam reakcję znajomych, kiedy dowiadywali się, że piszę bloga, coś robię publicznie. Niby nikt nie śledził, bo co go obchodzi, ale jak występowałam w telewizji, to wszyscy się dowiedzieli. Ja się zastanawiam, czy Twoje otoczenie – pani w sklepie, sąsiad etc. wiedzą kim jesteś i co robisz, że jesteś ZNANĄ BLOGERKĄ i czy traktują to poważnie?
O tym, że prowadzę bloga wie tylko moja rodzina, przyjaciele i… 500 znajomych z Facebooka 😀
Chociaż może i nie wiedzą, bo rzadko publikuję swoje teksty na prywatnej tablicy albo komentuję jakieś wydarzenia typowo blogowe. W sumie, to mnie nie ma na tym moim prywatnym Facebooku, No ale co ja mam tam pisać skoro to, o czym myślę, piszę na blogu i fanpage’u? Ileż można się uzewnętrzniać. Nawet ja mam jakieś granice! Sąsiedzi z bloku z Bródna, nie mieli pojęcia, co robię. Z resztą, większość moich tamtejszych sąsiadów zajmowała się zaglądaniem do butelki, a nie do internetu albo średnia wieku przekraczała wiek „internetowy”, więc miałam luz. Po kilku sytuacjach w centrach handlowych, kiedy ktoś mnie zaczepiał pytając, czy to ja jestem Bakusiowo (zazwyczaj byli to inni blogerzy), zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam się chociaż trochę podmalować albo zacząć nosić stanik pod bluzą zarzucaną na szybciora na koszulkę od piżamy. Poszłam z samą sobą na konsensus i uznałam, że jeśli będę przekraczała granice warszawskiego Targówka, nie wypada chodzić jak lump i tłumaczyć się wszystkim, że to takie szybkie wyskoczenie po mleko w proszku. Tak więc jeśli spotkasz mnie w Arkadii, wysoce prawdopodobne będzie, że będę miała nawet pomalowane oko. Natomiast moja wieś załatwiła problem za mnie. Tu jak sobie nie kupisz anteny kierunkowej, możesz tylko pomarzyć o internecie. Tu czas zatrzymał się na telegrafie 😉Rozmawiałam o Tobie z kilkoma blogerkami. Bo pamiętam jak mi samej wyświetlały się reklamy zachęcające do polubienia Bakusiowo. A potem bach bach, statystyki imponujące i zostawiające w tyle „starą gwardię parentingowych wyjadaczy”. Nie wiem, czy przez zazdrość, czy przez względy ideologiczne, usłyszałam „Bakusiowo to po prostu sprytny marketingowiec, umie się sprzedać i tyle.” Ja wiem, jak czułabym się z takim zarzutem, co bym pomyślała, natomiast jestem ciekawa, co odpowiesz Ty.
Stara gwardia wyjadaczy zaczynała w czasach, kiedy Facebook był Robinem Hoodem i rozdawał kontenery zasięgu biednym blogerom. Ludzie z chęcią lajkowali różne fanpage, bo oglądając tą samą tablicę milion razy w ciągu dnia, mieli większe prawdopodobieństwo, że w końcu pojawi się coś nowego. W tamtych czasach, wystarczyło po prostu być. Nie umniejszając żadnemu „staremu” blogowi oczywiście, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Tak to wyglądało. Ja wchodziłam na nasycony rynek i nowe realia na Facebooku, który zaczął drastycznie ograniczać zasięg. I chociaż wierzę w cuda, to tylko pod warunkiem, że trochę im pomagamy. Nie wiedziałam, czy trafię do kogokolwiek z tym co mam do przekazania. Wiedziałam, że jeśli się nie spodobam to sobie pójdę. Ale nie należę do cierpliwych osób. Jestem typem: „Jak pomyślałam tak niech się stanie… JUŻ! TERAZ!”. Uznałam, że skoro cały świat siedzi na Facebooku, to muszę do tego świata dotrzeć przez Facebooka i… „bach bach, statystyki imponujące i zostawiające w tyle starą gwardię”. 😉
Sprytnym marketingowcem pewnie jestem, chociaż marketingu nigdy nie studiowałam, ale uznałam, że jeśli mam do kogoś trafić to musi to być ktoś taki jak ja, żebyśmy nadawali na tych samych falach. I zaczęłam być po prostu sobą i tworzyć to, co zainteresowałoby mnie samą. Tworzenie bloga przychodzi mi z taką łatwością nie dlatego, że główkuję, kombinuję i spiskuję albo co lepsze, bo gdzieś się tego nauczyłam. Owszem, doświadczenie zebrane na ścieżce kariery zawodowej wykorzystuję bardziej lub mniej świadomie podczas tworzenia bloga, ale najważniejsze jest to, że jestem otwarta, prawdziwa i szczera. Mam poczucie humoru i uwielbiam się śmiać. I właśnie to jest w moich tekstach. W zasadzie nie wypowiadam się na kontrowersyjne tematy, bo nie są mi potrzebne do podkręcania statystyk, czy wzbudzania szumu dookoła siebie. Nie kopiuję też „chodliwych” tematów wpisów ani nie podklejam się pod gorące dyskusje między-blogowe. A przecież to jest dobre marketingowo posunięcie.Nie lajkuję na ślepo wszystkim blogerom statusów na Facebooku tylko po to, żeby było widać moje nazwisko. To jest właśnie sprytny marketing i sprzedawanie się. Nie pamiętam już na jakiej prelekcji, na jakiej imprezie blogerskiej, usłyszałam, że sukces zależy w dużej mierze od tego, z kim się ustawiasz do zdjęć i z kim pijesz wódkę. Może i tak, ale ja się tym brzydzę i uważam, że taka droga na skróty prędzej czy później się odbije na osobie, która zamiast pracy nad swoim warsztatem, zajmuje się wątpliwej jakości PR-em osobistym. Ja nic takiego nie potrzebowałam. Nie potrafię rozmawiać z kimś po to, żeby udawać przyjaciela, a w rzeczywistości liczyć na jakieś korzyści. To jest właśnie sprzedawanie się. Ja zamiast tego robię dobrą robotę, która przychodzi mi z niesamowitą łatwością. Szybko łapię, uwielbiam się rozwijać. Zobacz jakie zdjęcia robię! Przecież 2 lata temu nie wiedziałam, co to lustrzanka! Ile w tym prowadzeniu bloga frajdy, a ile ciężkiej pracy? Na blogu widać lekkie teksty i inspirujące posty- 3 sposoby na, 5 rad jak, 10 inspiracji żeby… itd. Piszesz w zasadzie codziennie i tryb pracy połączony z negocjowaniem, prowadzeniem korespondencji, współprace, to masa pracy. To etat, dużo więcej, czy nadal „czysta frajda” na której zarabiasz?
Dla mnie to praca marzeń. Taka praca, która jest dla mnie czystą frajdą 🙂 Można się zarobić na śmierć, ale rozwój i satysfakcja z efektów wynagradza wszystko. Codziennie nie piszę. W styczniu opublikowałam tylko 9 tekstów! Nie piszę też w rzeczywistości porad, inspiracji i sposobów na … Konkretne zagadnienia (np. świąd skóry czy odparzenia po pieluszce), bo nie czuję się na siłach kogokolwiek pouczać. Z resztą, ja nigdy się specjalnie nie emocjonowałam przyziemnymi sprawami, o których rozprawiają mamy na forach czy w piaskownicy. Jeśli już pojawia się na blogu wyliczanka, prawdopodobnie to jakiś tekst humorystyczny, który jest uporządkowany „w cyferki” z szacunku do czytelnika i jego czasu. Nie jestem pępkiem świata, blogerów jest wielu. Nie bawię się z czytelnikiem w kotka i myszkę, nie każę mu zgadywać co będzie w środku. Jest konkret. Ale tylko pod kątem ubrania tego, co chcę powiedzieć w słowa. Bo w rzeczywistości jest totalnie luźno. Ja z resztą podkreślam często, że jestem i żoną wyluzowaną i matką wyluzowaną i rodzinę mamy wyluzowaną… wszystko luźne. Tylko nie pasek od spodni sprzed ciąży 😉Jak to się stało, że taka ambitna dziewczyna, zaczynająca w korpo, w wielkim mieście, dała się namówić na wyprowadzkę, dom na wsi, z dala od cywilizacji, a może sama namawiała? I jak Ci z tym na co dzień? Nie brakuje niczego?
Sama namawiałam! Dom na wsi to było moje marzenie. Kocham dom na wsi mojej babci. Te noce ze świerszczami za oknem i gwiazdy na niebie, a nie jakaś łuna od latarni. Lubię miasto, ale na chwilę. W dłuższej perspektywie się nim męczę, bo brakuje mi przestrzeni i czuję, że się duszę. Tak sobie teraz myślę nad tą cywilizacją… oprócz internetu na kartki to chyba jednak nie jest tak źle 🙂 Do dużego miasta mam 5 km… do Warszawy około 20. Wylatuję „na trasę” i po chwili jestem w Warszawie. Nie tęsknię nic a nic. Kiedyś to był mój cały świat. Nie wyobrażałam sobie innego życia. Byłam jak dziecko w brzuchu matki. Nic poza brzuchem nie widzi, jest mu dobrze tam gdzie jest, ciągle się czegoś nowego uczy, nie próżnuje przecież. A pełnia życia zaczyna się dopiero po tym, jak z tego brzucha dziecko wychodzi prawda? Wtedy to jest dopiero rozwój! I tak samo było z blogiem. Dopiero blog pokazał mi życie, które kocham. Podróże zagraniczne straciły swój urok, kiedy założyłam własną rodzinę. Nienawidzę tęsknić. A tęskniłam za chłopakami potwornie. Teraz mam ich na co dzień i wcale mi się nie nudzą. Odpoczywam od nich na siłowni 😉 Nie tracę czasu na dojazdy do pracy, ustalam sobie grafik pod moje życie a nie życie pod grafik z pracy. Jest pięknie. Chwilo trwaj. Czy jest ktoś, kogo w blogosferze podziwiasz, uwielbiasz. A może zdradzisz do kogo NIGDY nie chciałabyś być porównana? 🙂
O taaak pewnie, że jest! Moja pierwsza miłość to zdjęcia Adriana i Karoliny z szafeczka.com, uwielbiam też humor Asi z matkatylkojedna.pl, i Oli z mamwatpliwosc.pl (na pewno nie znasz). Kocham wpisy Basi Szmydt z basiaszmydt.pl (to taka hrabina polskiej blogosfery), vajny Kasi Ogórek z TwojeDIY.pl chociaż nie mam do tego nerwów (do diy nie do vajnów!). Podziwiam Konrada z haloziemia.pl za jego postawę i poglądy, które pomimo totalnie odmiennych osobowości mamy bardzo podobne. Podziwiam Magdę z krytykakulinarna.pl za prawdziwy profesjonalizm i „znanie się na rzeczy” i Magdę z MyPinkPlum.pl podziwiam! Za to, że mamy niesamowicie zbliżony zmysł estetyczny (różnica jest taka, że ja mam tylko zmysł, a Magda ma jeszcze do tego umiejętności) 😉 Uwielbiam Agę z Buuba.pl za to, jaka jest prywatnie i raczej dziwne byłoby gdybym znając ją tak dobrze, skupiała się na zaletach jej bloga, a nie jej osoby.
W ogóle, korzystając z okazji, że jestem w internecie, chciałabym też pozdrowić mamę, tatę…
No dobra, dobra 🙂 Te wszystkie blogi, które wymieniłam odwiedziłam kilka razy w życiu, bo jak się pewnie domyślasz NIE MAM CZASU, ale klimat łapie się w lot. Nie trzeba śledzić tych osób na bieżąco żeby wiedzieć, że to co robią Ci „podchodzi”.Co jeśli Bakusiek nie zechce być dzieckiem wszystkich Polaków i ulubieńcem internautów? Nie boisz się tego, że pozbawiasz go anonimowości nie pozostawiając wyboru?
Nie, zupełnie się tego nie boję. Mati ma niecałe 2 i pół roku a już pojawia się na blogu tylko w 1/3 wpisów (czasem rzadziej). Nie opowiadam na blogu jaką to zrobił luźną kupę, nie pokazuję dziwnych wykwitów skórnych, selekcjonuję zdjęcia do wpisów. Mati jest prawdziwą maskotką tego bloga, ale blog bez wizerunku Matiego będzie sobie radził równie dobrze. Jestem o tym przekonana. Nie mam ciśnienia na pokazywanie go. Ja to po prostu lubię robić, bo uważam, że jest przesłodki i przerozkoszny. Nie wyszukuję specjalnych problemów, nie opowiadam o jego dolegliwościach. Może i blog ma w sobie coś z reality show, ale w tym przypadku kamery są raczej zamontowane w moim pokoju, a nie w pokoju mojego dziecka. Na tym etapie wiem, że Mati jest tylko słodkim bobasem, który czasem sobie śmiesznie sepleni i bardziej lub mniej świadomie, rzuca jakimś niecenzuralnym słowem w dziecięcym wydaniu, ale jego koledzy i koleżanki z przedszkola nie będą mieli podstaw do śmiania się z niego za kilka lat, bo… po prostu był na zdjęciach w internecie.Dobrze matko, torpedo. Ledwo za Tobą nadążyłam. Mam zadyszkę od Twoich słowotoków. Dalszych sukcesów w tworzeniu świata po swojemu!Malwina Bakalarz- Niegdyś dziewczyna, która chciała piąć się po szczeblach kariery w warszawskiej korporacji i zwiedzić cały świat. Dziś żona i mama, które porzuciła miasto na rzecz własnego domu na wsi. Z blogiem Bakusiowo pojawiła się w blogosferze stosunkowo niedawno, ale szturmem podbiła serca czytelników i… rankingi popularności.
Napisz komentarz