Reklama jest jak wiadomo dźwignią handlu, a owej dźwigni ramieniem – zbrojnym, dodajmy – są nasze kochane dzieci. Inteligentni reklamodawcy tak konstruują przekaz, by to dziecko było jego głównym odbiorcą. A kto za to płaci? Pani płaci i pani, i pani… i ja!
Reklamy dla dzieci
Moje córki uwielbiają robić ze mną drobne, codzienne zakupy. Przeważnie wpadamy do małego marketu nieopodal domu. Kupujemy podstawowe produkty: masło, płatki śniadaniowe, banany i co tam akurat trzeba uzupełnić. Dziewczynki mogą zdejmować wskazane produkty z półek i wkładać do koszyka, co sprawia im wielką frajdę, bo czują się “dorosłe”. Mają też pozwolenie na jakieś swoje małe widzimisię: soczek lub w miarę zdrowe słodycze – w ograniczonym i z góry ustalonym wyborze. To oczywiście też powód, by lubić zakupy z mamą.
Nieodmiennie zaskakują mnie jednak swoją dogłębną znajomością rynkowej oferty, marek i produktów. Idąc wzdłuż półek, bezbłędnie recytują nazwy handlowe. Starsza dopiero niedawno nauczyła się czytać, więc to nie tak, że odczytuje coś z etykiet. A zdarza się, że na widok któregoś z mrocznych obiektów pożądania – na przykład miśków Haribo – ODŚPIEWUJĄ piosenkę z reklamy lub rzucają reklamowy slogan danego produktu.
Wpływ reklamy na dzieci?
Skąd one to znają? Telewizja zniknęła z naszego domu na kilka lat przed ich narodzinami, więc tutaj nie mają styczności z reklamą. Owszem, podczas wizyt u dziadków, jeśli jest włączony telewizor, to zdarza się. W kinie przed filmami też jest zawsze długaśny blok reklamowy (niektóre dzieci są po nim już tak zmęczone, że wytrzymują góra 15 minut właściwego filmu). Ale to wszystko są sytuacje sporadyczne, które nie wyjaśniają tej biegłości, z jaką dziewczynki rozpoznają produkty i marki, które nigdy nie zagościły w naszym domu, bo ich – z różnych powodów – nie kupujemy.
Przekaz reklamowy zapada dziecku w pamięć
Dość szokującym odkryciem było dla mnie to, że dzieci wymieniają się wiedzą na temat produktów – oczywiście głównie słodyczy czy słodkich napojów – w przedszkolu i szkole. Tam poznają nazwy, czasem spróbują jakiegoś “zakazanego owocu” przyniesionego przez kolegę i uczą się nawzajem reklamowych haseł, wierszyków i piosenek. Na zakupach reagują na widok znanych już sobie słodyczy niczym pies Pawłowa na dzwonki: ślinią się i recytują stosowne hasełka (tzn. pies podobno nie recytował, przynajmniej z rzadka). Jeszcze gorzej jest w sklepie z zabawkami, gdzie okazuje się, że Lego, Barbie i koniki Pony wiodą w wyobraźni naszych dzieci jakieś zupełnie osobne życie, zbudowane z rymowanych przekazów reklamowych.
Badania udowadniają, że najmłodsi lubią oglądać telewizję. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że większość z nich spędza przed telewizorem średnio około trzech godzin dziennie, to należy przypuszczać, iż oglądają w tym czasie co najmniej kilkanaście reklam. Reklamodawcy zdają sobie doskonale z tego sprawę i dlatego znaczna część reklam telewizyjnych (nie tylko tych adresowanych bezpośrednio do najmłodszych) zbudowana jest tak, by zainteresować nimi dzieci. Bo dzieci mają tę moc, by namówić mamę i tatę na zakup akurat TEGO produktu tylko dlatego, że podoba im się animacja albo wierszyk.
Potężna siła reklamy
Dzieci, zwłaszcza te w wieku przedszkolnym, przyjmują reklamę bezkrytycznie. Wynika to z ich niedojrzałości psychicznej i społecznej. Dopiero siedmiolatki zaczyna cechować pewien stopień krytycyzmu. Za najbardziej podatne na oddziaływanie filmów reklamowych uważa się dzieci w wieku: 5 -10 lat. Reklamodawcy znają wyniki badań socjologów oraz psychologów i wykorzystują je bezpardonowo. W efekcie mamy w swoich domach małe pompy ssące, które wysysają gotówkę z porfela, wskazując nam coraz to nowe reklamowane zabawki, słodycze i napoje.
Nie opędzimy się, będziemy płacić.
A Wasze dzieci lubią i znają reklamy? Czy pozwalacie dzieciom oglądać bloki reklamowe i czy potem w sklepie też wybierają produkty, które widziały w reklamie? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.
Napisz komentarz