Nie da się oszczędzać na dzieciach. Ani przy dzieciach. Nawet najbardziej racjonalne planowanie nie uchroni nas od ciągłych wydatków. Ale ile tak naprawdę kosztuje dziecko i czemu tak drogo?
Ponoć najnowszy kurs dziecka znowu wzrósł – kiedyś można było dostać ładne, nieużywane niemowlę z krajów trzeciego świata w zamian za iPoda, a dziś żądają już iPhone’a szóstki… Oczywiście żartuję, bo jest znacznie gorzej. Z wyliczeń Centrum Adama Smitha z maja tego roku wnika, że koszt wychowania jednego dziecka w Polsce do 20. roku życia wynosi od 176 do 190 tysięcy złotych, dwójki od 317 do 350 tysięcy złotych. Koszty zmieniają się w zależności od liczby dzieci, wieku i etapu edukacji, ale potrafią pochłonąć do 30% budżetu rodziny.
Tyle fachowcy z szacownej instytucji. Po szybkim przeliczeniu ich kalkulacji wychodzi, że miesięczny koszt utrzymania dziecka to niecałe 800 złotych. Trochę mało, bo nawet niezbyt rozrzutne Ministerstwo Pracy oszacowało w 2012 r. koszt miesięczny pobytu dziecka w domu dziecka na 3300 zł. 800 zł to zatem bardzo ostrożne wyliczenie, niemal na pewno nie uwzględniające części wydatków – chociażby jedzenia. Zwłaszcza jeśli ktoś ma małego (a potem większego – wiecie ile potrafi zjeść nastolatek w fazie wzrostu?) alergika czy bezglutenowca. Tutaj ceny idą w górę trzykrotnie. Sprawdźmy dalej – koszty edukacji: “darmowa” edukacja państwowa (żłobek, przedszkole, szkoła) oczywiście jest tańsza od prywatnej, ale nie taka zupełnie bezkosztowa – obiady, świetlica, rada szkoły, budżet klasowy. Kilka stówek pęknie. A zajęcia dodatkowe? Te, których szkoła nie zapewnia? Angielski, pianino, judo, tenis, taniec, basen, zajęcia plastyczne – tu już mamy krocie. Szczepionki, aparat na zęby i okulary – jedne do sportu, inne do czytania, bo byłoby za tanio. A wyjazd na zimowisko? Narty? A wakacje? A kino? A zabawki, rozrywki i zachcianki? A ubrać toto? Buty kupić? Czemu tym bachorom tak szybko giry rosną, płakać się chce, bo dopiero co kupione śliczne balerinki, które miały posłużyć przez cały sezon po trzech tygodniach okazują się za małe. A boso chodzić nie będzie, nie te czasy by bosonodzy pastuszkowie i contessy mogli sobie beztrosko hasać po świecie. Kupuj kolejną parę i miej nadzieję, że choć do połowy sezonu dojedziesz.
Naturalnie – przerysowuję. Nie trzeba tego wszystkiego (no, może oprócz tych butów jednak), by wychować dziecko. Przy każdym kolejnym zresztą koszty już inaczej się bilansują – są ubrania po starszym rodzeństwie, rowerek też może być dziedziczny, podobnie jak narty czy jakieś domowe utensylia: łóżko, biurko i tym podobne. Można programowo ograniczać zbędne wydatki, nie finansować z własnej kieszeni, lecz wykorzystywać opcje darmowe – zarówno jeśli chodzi o naukę, opiekę zdrowotną czy kulturę, wszak wiele instytucji oferuje ciekawe warsztaty i zajęcia kulturalne za darmo. Trzeba się tylko tym zainteresować i poszukać. Oczywiście jak ktoś ma to może na dziecko miesięcznie wydać i 10 tysięcy – kto bogatemu zabroni? A inny będzie główkował by z budżetu tysiączłotowego ogarnąć dwójkę i to tak żeby starczyło jeszcze na czynsz czy opłaty. Najtrudniej jeśli dziecko potrzebuje jakiejś specjalistycznej opieki czy terapii bo albo Atopowe Zapalenie Skóry, albo Zespół Aspergera – to wcale nie są odosobnione przypadki, a zwiększają koszty utrzymania dziecka w sposób znaczący i bywa naprawdę niewesoło.
Jedno jest pewne: przy zetknięciu się substancji takich jak “dziecko” i “pieniądze” dochodzi do gwałtownej reakcji chemicznej, której efektem jest drenaż limfatyczny portfela i ból głowy rodzica. A co jak się nie usamodzielni po 20. roku życia? Ile to będzie kosztowało? Pomyślę o tym jutro. Albo nie – kupię sobie coś ładnego na pociechę, dopóki w ogóle mam jeszcze jakieś drobne na swoje wydatki.
Czy wydatki na dziecko też przyprawiają Was czasem o ból głowy? Szczególnie teraz, gdy co chwilę Mikołaj w przedszkolu szkole, domu, za moment bal przebierańców więc trzeba kupić kostium, za chwilę ferie – więc jakieś zimowisko albo chociaż półkolonia? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.
Zobacz inne felietony Kasi Nowakowskiej:
Mamo, kup mi!
2 komentarze
Rozumiem ze autorka chciala blysnac dowcipem piszac ze teraz kupuje sie ludzi za iphona 6… Ale zarty na temat handlu zywym towarem zawsze sa nie miejscu. Mysle ze nalezaloby zrobic korekte tekstu.
Droga Katarzyno! Dziecko na zdjęciu jest śliczne… Tylko po co te zielone… Zielonych ludzików, tych sprzed 25 lat, mamy wszyscy zdecydowanie dość… Teraz powinny być tylko złotówki lub co najwyżej euro…