Niemal wszystkie bezdzietne kobiety słyszą, że muszą się nacieszyć możliwością dbania o siebie, bo kiedy na świat przyjdą dzieci, nie będzie już czasu na pierdoły. Jakby możliwy był jedynie dychotomiczny podział – zgrabna i piękna, zadbana singielka i zapuszczona, zaniedbana matka. Miss Ferreira z bloga www.missferreira.pl obala ten mit. Matkom może służyć za przykład, bezdzietnym za kubek melisy na uspokojenie przed ewentualnymi zmianami w ich życiu.A jakie były początki?
Ja miałam to wielkie szczęście, że kiedy rodziłam, moim znajomym nie w głowach było zakładanie rodziny. Mogę powiedzieć, że byłam prekursorką tego trendu (śmiech).Początkowo sądziłam, że to przekleństwo. Z kim będę rozmawiać o matkowaniu? Komu zdawać relację z macierzyństwa? Dziś, kiedy przyglądam się moim koleżankom, które dopiero rozpoczynają rodzicielską odyseję i prześcigają w dobrych radach (a jak wiadomo, młoda matka bardziej niż laktacji potrzebuje dobrej rady), wiem, że było to błogosławieństwo. Kiedy zatem byłam w pierwszej ciąży, postanowiłam, że niewywołana do tablicy, nie będę opowiadać o moim dziecku i o sobie w nowej roli. Tak więc jedyną osobą, z którą wtedy tym wszystkim mogłam się dzielić była moja mama. A ona, sama będąc matką piątki, zawsze zadbaną, szalenie kobiecą, nigdy nie zasugerowała mi, że oto teraz rozpoczyna się Era Niechlujstwa. Dla mnie, jako osoby która zawsze dziękowała Bogu, że zesłał ją na ziemię w spódnicy i na drogę dał szminkę, było oczywiste, że byłam zadbaną kobietą, będę zadbaną matką. W tym działaniu po prostu nie było miejsca na znak nierówności. Bycie matką powinno być kontynuacją bycia sobą. Bez względu na to czy Twoim atrybutem jest szminka, rakieta do tenisa czy podróże. Obcojęzyczne nazwisko, blog pełen profesjonalnych ujęć szczupłej kobiety, wyglądający jak profesjonalna strona doświadczonej szafiarki, a nie mamy trojga dzieciaków. Pierwsze pytanie samo ciśnie się na usta – Sara JAK?! Jak Ty to robisz? Wielodzietna rodzina, świetna forma i jeszcze blog. Spowiadaj się Radomskiej, chce wiedzieć, gdzie popełniam błąd!
Jestem przekonana, że wszystko jest kwestią dobrej organizacji. Kiedy ktoś żali mi się na brak czasu, pytam ile go poświęcił w danym dniu na bezmyślnym scrolowaniu fejsa (sobie również zadaję to pytanie). Często zamyka to ludziom usta. Najbardziej niezorganizowana byłam, zanim zostałam matką. Z każdym dzieckiem przybywa mi zdolności organizacyjnych, a tym samym czasu. Niestety w tej dziedzinie mam codziennie sporo do zrobienia – dlatego wpisy na moim blogu nie pojawiają się w liczbie co najmniej ośmiu w miesiącu, czyli tak jakbym chciała. Organizacja czasu to sztuka. Lubię o tym poczytać u Kameralnej, u Venili Kostis czy Moniki Kamińskiej. Kiedy widzę ile one robią to myślę „kurde, czy wy żyjecie w jakieś innej strefie czasowej?!”, a potem okazuje się, że dysponujemy tą samą dobą. Czyli można. Ostatnio odkryłam, że doba bardzo się wydłuża, jeśli wstanie się godzinę wcześniej niż zwykle. Więc Olu, jeśli pytasz mnie gdzie popełniasz błąd to najpewniej gdzieś na drodze organizacyjnej. Chaos to moje drugie imię, więc zostawmy mnie w spokoju i bałaganie. Wracamy do Ciebie- widziałaś siebie w roli mamy? A może, będąc już w ciąży, snułaś wizję tego, jaką będziesz mamą?
Osoba postronna zapewne powiedziałaby, że okres ciąży przeżyłam bezrefleksyjnie. Nie czytałam poradników, nie analizowałam kolejnych miesięcy, nie rozpatrywałam hipotetycznych sytuacji, nie robiłam wywiadu wśród dzieciatych. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Natychmiast przywdziałam ogrodniczki po grubym kuzynie, żeby dziecku było wygodnie. Ta tym etapie poświęcenia wiedziałam już, że będę kochającą ergo dobrą matką. A kiedy urodziłam Marynię okazało się, jestem wyposażona w cudowny wewnętrzny kompas – instynkt macierzyński. Kiedy zawodził i miałam wątpliwości, gdzie jest północ, dzwoniłam do eksperta w tej dziedzinie, czyli do mojej mamy. Ciebie też straszyli, że po porodzie skończy się pindrzenie i zajmowanie sobą, nie bałaś się, że rodzicielstwo cię zje? Jak to zrobiłaś, że nie zjadło, skoro tak wiele kobiet się zatraca?
Tak, jak już wspomniałam, bycie matką powinno być kontynuacją bycia sobą. Nigdy nie miałam pokusy zatracenia się. Bo tak samo, jak mam poczucie ogromniej więzi z każdym z dzieci, tak mocne mam poczucie własnej suwerenności. Macierzyństwo powinno być ukoronowaniem kobiecości, a nie jej kwintesencją. Natomiast co do tego, że wiele kobiet się zatraca i przestaje o siebie dbać po urodzeniu dziecka, to chyba taki stereotyp. Nie potrafiłabym spośród wszystkich moich koleżanek wymienić jednej, którą ciąża zmieniła w tłustowłosy postrach. Czy nie masz czasem poczucia winy, że blogowanie i wszystko,co z nim związane zabiera Cię dzieciom? Że czas spędzony nad notką mogłabyś poświęcić tylko tylko im?
Moim zdaniem dobry rodzic musi mieć kawałek swojego świata. Powiem więcej – dobry rodzic powinien myśleć o sobie w pierwszej kolejności, bo kochający rodzic zawsze chce dla dziecka jak najlepiej, kocha je bezwarunkowo i myśli przede wszystkim o dziecku (oczywiście mam na myśli zdrowe sytuacje, nie patologie) często zapominając o sobie. Jak myślisz, kiedy idę na zakupy, żeby sprawić sobie jakiś miły drobiazg to wracam z drobiazgiem dla siebie, czy worem rzeczy dla dzieci? Tak, zgadłaś. Niemal zawsze kończę w sklepie dla dzieci. Założyłam bloga w momencie, w którym zaczynałam czuć się niewystarczająco dobrą matką. Popadałam we frustracje, bo pytana o to czym się zajmuję, musiałam odpowiadać „dziećmi” i stawiać kropkę. W chwilach złości krzyczałam, że jestem tylko sprzątaczką dyplomowaną. Czy miewam czasem poczucie winy? Oczywiście. Dlatego biorę dzieci na plac zabaw, kosztem wpisu na blogu. I co z tego, że jestem na z nimi na tym placu, skoro jestem też opryskliwa i mam skwaszona minę? Po raz kolejny okazuje się, że liczy się jakość nie ilość. Dotyczy to także czasu spędzanego z dziećmi.Ostatnio przyjaciółka, która wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, powiedziała mi „Sara, jestem patologiczną matką, kiedy rano wychodzę z domu to tak bardzo się cieszę…”. Patologiczną?!- odparłam – chyba normalną! Dzieciaki wiedzą co robisz? Opowiadają o mamie blogerce? Odziedziczyły gust po mamie i chętnie się stroją?
Tak, kiedy w przedszkolu pada pytanie o zawód rodzica, odpowiadają „mama jest blogerką” (haha). Bardzo mnie to śmieszy, bo wyobrażam sobie wtedy minę pani. „Zawód bloger” to ciągle oksymoron. Poza tym lubią się stroić, założenie spodni to dla dziewczynek każdorazowo kara. Mają zadatki na szafiarki, kiedy nie mogą się zdecydować co założyć, zakładają wszystko na co mają ochotę! Przecież to genialne. Chciałabyś,by poszły w Twoje ślady?
Tak, chciałabym żeby były szczęśliwe. Bez względu na to jaką drogę w życiu wybiorą. Poza szatą graficzną i fotografiami nie da się nie dostrzec Twojego niesamowicie sprawnego pióra. Blog to także samorealizacja literacka? Pamiętnik?
Dziękuję. Zawsze bardzo lubiłam pisać. Zakładałam bloga z myślą o garderobie. Efektem ubocznym były litery, a dziś są jego kwintesencją.Zrozumiałam to dzięki czytelnikom, którzy często mówili, że ubrania ubraniami, ale najbardziej lubią czytać to co piszę. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Dzięki nim mój blog stał się o wiele bardziej wartościowy. Czytelnicy motywują mnie do pracy o wiele bardziej, niż rzesza szkolnych belfrów. Nie wiem czy jakiekolwiek wypracowanie w życiu pisałam z takim zaangażowaniem, jak każdy wpis na bloga. Czytelnicy też są o wiele bardziej szczodrzy i chętniej przyznają dobre oceny (śmiech). Po co i dla kogo piszesz? Wiesz, blogerki interesujące się modą często utożsamiane są z niedojrzałymi i niekoniecznie bystrymi. Nie bałaś się szufladek, hejtu, wpływu blogowania na waszą rodzinę (kiedy np. koledzy ze szkoły dzieci w przyszłości odkryją stronę mamy, na której zachwycała się kosmosem i swoją wrażliwością?)
Zawsze mówię, że jestem koneserką życia. Znalazłam swoją niszę – niszę pozytywnych treści. Ten blog jest dla każdego, kto ma apetyt poprawę nastroju. Często mam problem ze zdefiniowaniem się, kiedy ktoś pyta jakiego mam bloga. Przekornie odpowiadam wtedy, że jestem szafiarą, a mój blog jest o ubraniach. Ale de facto powinnam chyba mówić, że jestem po prostu piszącą szafiarką. Zresztą autorką słowa „szafiarka” jest Szafa Sztywniary. Wszystkich uważających blogerki modowe za głupie trzpiotki odsyłam pod ten adres. Jej blog to jedna wielka polemika ze stereotypem durnej szafiarki. Czy bałam się zasiedlenia szuflady z napisem „niebyt bystra”? Zupełnie nie, bo doskonale wiedziałam, że będę potrafiła obronić się przed tym zarzutem. Kiedy ktoś, na podstawie koloru moich włosów i starannego makijażu klasyfikuje mnie jako głupią, z lubością wyciągam swoją tajną broń – ciętą ripostę i niczym Zorro, kaligrafuję na jego piersi zgrabne „S” jak szafiarka. Czy bałam się reakcji rodziny i znajomych? Owszem, minęło kilka tygodni zanim obwieściłam światu dobrą nowinę o posiadaniu bloga. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, blog został przyjęty bardzo pozytywnie. A hejterzy? Każdy szanujący się bloger ich ma!
Nie interesuje mnie opinia nikogo, kto w dyskusji posługuje się nienawiścią. I nie ma znaczenia, czy polem do dyskusji jest internet, czy chodnik. Bo przecież gdyby ktoś na ulicy podszedł do mnie i powiedział, że mam „koński ryj” (to internetowy cytat na mój temat) to uznałabym go za idiotę i poszła sobie dalej zadowolona. Jest jakaś granica, której na blogu nie przekroczysz? Coś o czym nie napiszesz? Jak definiujesz swoją prywatność pisząc o tak intymnych sprawach jak emocje?
Z pewnością nie napiszę o niczym, co jakkolwiek mogłoby ugodzić w dobro moich dzieci. Kieruję się zasadą, że cokolwiek piszę, ma to generować coś pozytywnego. Historia o tym, że ktoś nie zdążył do toalety może być bardzo zabawna, ale nie w momencie, kiedy ktoś wytyka mojemu dziecku „ej, czytałem na blogu twojej mamy, że narobiłeś w gacie”, to już nie jest nawet odrobinę zabawne. Co do emocji – zależy jak są podane i czemu służy ich obnażenie. Długo wahałam się czy napisać o tym, że moje trzecie dziecko nie było planowane i pokochałam je dopiero od pierwszego wejrzenia. Kiedy klikałam „publikuj” cała drżałam i bardzo płakałam. Dziś uważam, że to był najważniejszy tekst na moim blogu – tekst, który miał realny wpływ na życie przynajmniej kilku dziewczyn, o czym wiem z bardzo osobistym mejli. Ekshibicjonizm nie musi być zły. Co daje blogowanie i zmienia w życiu matki 3 dzieciaków?
Blogowanie najpierw było oddechem od pieluch, teraz jest frajdą, czasem pracą, a bywa że też wysiłkiem. Największą jego wartością są ludzie, których poznałam po drodze. W maju pojechałam z rodziną w Bieszczady. To był taki zlot ludzi internetu w miejscu bez internetu celem zweryfikowania, czy naprawdę istnieją. Poznaliśmy tam dwie rodziny, z którymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Ostatnio dzieci zapytały mnie „mamo, a skąd ty właściwie znasz Guciorów?” Z bloga – odpowiedziałam.Czyli blogowanie nie jest odskocznią, ale trampoliną do masy innych fajnych spraw. Super! Bardzo dziękuję za rozmowę, mam nadzieję, że niepozmywane garnki nie są zazdrosne o czas spędzony ze mną!Miss Ferreira – jest ekshibicjonistką, która wrzuca swoje zdjęcia do internetu twierdząc, że ma do pokazania tylko garnki i spódnice, pokazuje dużo więcej, swoją wrażliwość i talent literacki. Skromnie dodaje, że ma do powiedzenia tylko tyle, ile odkrywa między kuchenką, a zlewem, ale oznaczałoby to, że widzi tam dużo więcej niż przeciętny obserwator. Ma 30 lat, troje dzieci, męża, blog i poczucie, że jest szczęśliwa.
Comment
Bardzo, bardzo podobnie odczuwam świat, dzieci, rodzinę i całe to blogowanie 🙂
W wielu miejscach przybijam piątkę! A cały wywiad, świetny!