Żyjemy w czasach, w którym niemal każdemu wydaje się, że ma fascynujące życie. I przemyślenia, którymi warto dzielić z innymi. Liczba blogów rośnie lawinowo, każdy chce pisać, a spośród tych wszystkich stron coraz trudniej znaleźć takie, dzięki którym dostajesz obuchem w łeb, zatrzymujesz się, a potem długo szukasz równowagi. Takim miejscem jest blog matko jedyna Magdy Mikołajczyk artystki kabaretowej, matki dwóch wspaniałych dziewczynek. Jeśli nie znasz jeszcze matki jedynej, to prawdopodobnie nie wiesz, jak trafnych słów można użyć opisując codzienną rzeczywistość. I jak długo potrafią potem huczeć w głowie.Czytając Cię mam wrażenie, że potrafiłabyś mnie wciągnąć w każdą opowiedzianą historię. Widziałam Cię w akcji na scenie. Co z Ciebie wyrośnie Magdaleno? Diva, pisarka, czy matka walcząca o suwerenność i możliwość bycia nie tylko nią?
Wiesz co jest smutne? Że ja już wyrosłam. Chyba już nic ze mnie więcej nie będzie. Mogę jedynie eksplorować obszary, które juz odkryłam. Nie wiesz jeszcze, moja droga, że mam kurs instruktora fitness oraz świetnie szydełkuję. Skończyłam niedawno studia podyplomowe z PR, bo mnie to po prostu interesuje. Nie ma nudy. Ale czy gdzieś się spełniam totalnie? Myślałam, że w pisaniu, że będę się żegnała z kabaretem. Ale przedwczoraj zeszłam ze sceny po tak dobrym występie, że nic już nie wiem. Która z nich to ja?W sieci jest pierdyliard blogów parentingowych, blogów o życiu. Co Twoim zdaniem wyróżnia matkę jedyną spośród tej masy? Poza byciem matką dzieci swoich i swoich poglądów oczywiście.
Czasami sobie myślę, że nic. A potem sobie myślę, że mam talent pisarski. Każdy z nas przeżywa to, co opisuję na blogu. Wiele z nas ma dzieci, emocje, parkuje samochód. Wielu rodziców zmaga się z chorobami swoich dzieci. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Nadzwyczajne jest to, w jaki sposób to opisuję. Wstyd się przyznać, ale czasem sama czytam swoje teksty i płaczę. Są bardzo emocjonalne. No i puenta. Bez puenty czuję się goła. Jakbym miała kaszel i nie mogła odkrztusic. Bez puenty jestem niewykaszlana do końca. Jestem szczera i prawdziwa, co nie znaczy zawsze, że wszystko, absolutnie wszystko co napisałam, jest prawdą. Niektórych rzeczy nie chcę mówić, niektóre chcę powiedzieć inaczej, czasami zwrócić na coś uwagę.Piszesz o rodzicielstwie, o scenkach z życia codziennego, o przemyśleniach, zazwyczaj zadziwiając puentą. Zawsze miałaś skłonność do rejestrowania i przekazywania historii? To się ma we krwi czy opowiadania można się nauczyć?
Miałam to zawsze. Niedawno spaliłam zeszyt, w którym miałam zapisane swoje życie. Wierszami. Aforyzmami, smutkiem. Zawsze pisałam dobrze. Już w podstawówce wiedziałam, że umiem. Nie pisałam fabuł, nie wymyślałam nic ponad to, co trzeba było. Ale potrafiłam. W liceum ratowało mi to skórę. Na polonistykę poszłam tylko dlatego, że było to dla mnie cholernie łatwe. Uwielbiam pisać. Chciałabym żyć pisząc. Jednak myślę, że można to rozwinąć. Wiesz, można w pisaniu być artystą i rzemieślnikiem – znać zasady, mieć warsztat i pisać dobre rzeczy. A można mieć wybuch supernowej w głowie i napisać coś zachwycającego bez warsztatu.Po co piszesz bloga, dla kogo? Nie widzę zakładki współpracy, statystyk, bywania na ściankach, kooperacji reklamowych…
Zaczęłam dla siebie. Żeby oddać to, co we mnie kipiało. Kabaret zaczął mi nie wystarczać. Zresztą, aktualny poziom kabaretu mnie nie zadowala. To inna historia. Brakowało mi czegoś, nie zawsze chciałam mówić to, co napisałam. Zwłaszcza to najgłębsze, ze środka, z trzewi, to niezabawne. Na scenie chowam się za postacią. Na blogu w większości jestem ja. Powtarzam, w większości. Odreagowuję pisaniem. Ponieważ moje pisanie nie jest wyrachowane, wyliczone na efekt, stąd nawet nie pomyślałam o reklamodawcach. A potem zrobiło się intymnie, szczerze, boleśnie i zabrakło miejsca. Zresztą – mam inne plany na pisanie i większe wymagania w stosunku do siebie. Chociaż fakt, miło byłoby zarabiać. Ale nie na matcejedynej.Masz jakieś sprecyzowane plany literackie poza blogiem? Czy może priorytetem jest scena?
Marzę o wydaniu książki. Książek. Mam kilka pomysłów. Marzę, by pisać felietony do magazynów. Chciałabym też grać. To jest wszystko na równi, ja „wyczuwam” życie. Jeśli coś do mnie nie przemawia, to mogę zrobić bilans na kartce, wypisać plusy i minusy i nawet, jeśli będzie więcej plusów, ale coś do mnie nie gada, a pierwsza myśl była „nie”, to nie biorę. Strasznie się spalam, jeśli robię coś, co mnie parzy w tyłek.A kabaret? Skąd pomysł na występy na scenie?
Moje początki w kabarecie siegają zamierzchłych czasów. Zaczęłam w 1997 roku. Przyszłam na studia do Zielonej Góry i trafiłam do studenckiego klubu „Gęba”, w którym warsztaty kabaretowe zrobił Władek Sikora, ówczesny lider kabaret „Potem”. Na warsztatach było bardzo dużo dziewczyn, więc stwierdził, że założy żeński kabaret. Nie dostałam się do pierwszego składu, który Władek „porzucił” po porażce, bo takie było założenie. Jednak nie poddałyśmy się i zaczęłam tworzyć kabaret – najpierw długo „Szum”, po rozwiązaniu zaczęłam karierę solową, a później założyłam z Małgorzatą Szapował (z „Szumu”) Słoiczek po Cukrze.
Jak to jest tworzyć kobiecy kabaret, być babą w tej branży zdominowanej przez facetów? To jak na siłowni, że najpierw musisz zdobyć szacunek u dresów, czy na dzień dobry jest łatwiej, bo się wyróżniasz?
Nie mam zbyt dużego doświadczenia w innym składzie, niż żeński. Założyliśmy kiedyś z kolegami z całej Polski (z innych kabaretów) zespół, projekt Kwiaty, ale projekt powstał tylko na festiwal „Ryjek”. Brałam udział w dużych spektaklach z mieszanym składem, ale przez te lata było tego stosunkowo niewiele. Tak więc nie wiem, jak to jest być w innym składzie, niż żeński. Zawsze powtarzam, że kabaret wymaga od kobiety gotowości do pokazania się brzydką i głupią, niektóre mogą mieć z tym kłopot. Mam wrażenie, że będąc kobietą na współczesnej scenie kabaretowej, trzeba się wyróżniać, chłopacy mogą zaś być mniej charakterystyczni. Mogę podzielić widzów kabaretowych na czasy sprzed masowych wystąpień kabaretów w TV i po. Widz się zmienił. Występy się zmieniły. Kiedyś żartowałyśmy sobie w Szumie (*pierwsza formacja kabaretowa Magdy), że kabaret jest formą zdobycia męża, ale teraz patrzę na nastolatki zakochane w swych kabaretowych idolach i już mnie to tak nie bawi…Czemu w ogóle na scenie kabaretowej jest tak mało bab? Brakuje im jaj, czy pochłonęły ich rodziny i domy?
Po trosze wszystko, życie na walizkach, brak stabilizacji, gotowość do wyjazdu z dnia na dzień, życie w trasie, fizyczne i psychiczne zmęczenie oraz presja. Babki są takie mocno biorące wszystko do siebie, przejmują się, analizują, chcą jak najlepiej, a wiadomo, że bywa różnie. W samochodzie czy hotelu nie ma też miejsca na ciepło domowego ogniska i przytulność i prawda jest też taka, że zakładając rodzinę, a mówiąc dokładniej – rodząc dzieci – wypadasz na jakiś czas z obiegu. Żeby do tego obiegu wrócić, musisz zapierniczać dwa razy bardziej, bo oprócz fizycznego wysiłku, jaki niesie ze sobą trasa (do tego np. kierowanie samochodem na drugi koniec Polski), dochodzi nieustanny lęk o dziecko, troska o dom i zmartwienie „jak oni sobie tam dadzą radę”. I nie ma znaczenia fakt, że ojciec dziecka jest cudowny, w dodatku jest z nim jego matka, która jest wyjęta z broszury „teściowa idealna” i nawet nie nazywasz jej teściową, bo czujesz, że ją to obraża. Po prostu matka jest jak ślimak, dźwiga dom na plecach.A te baby, które są na scenie, mają dopiero jaja. Spanie w busie, mycie głowy w zimnej wodzie w kiblu, makijaż bez lusterka i żarcie na stacjach benzynowych. A na scenę wchodzi diwa. Uwielbiam swoje koleżanki ze sceny. Są przecudowne. Ba, zdarza się, że w trakcie występu odciągają pokarm, żeby im cycki nie wybuchły. Czad.Kabareciara, która zostaje matką to już na dzień dobry morze inspiracji do skeczy. Czujesz się w roli mamy tak dobrze jak na scenie?
Czasem na scenie mi nie idzie, czasem przy dzieciach mi nie idzie. Czasem jest cudownie tu i tu i mam standing ovations w domu i w trasie. Nie żartuję na scenie z macierzyństwa, bo póki byłam świeżą mamą, gadałam tylko o dzieciach, a ludzie nie chcą słuchać non stop o tym, jakie są wspaniałe. Poza tym, okazuje się, że tylko ciebie bawi to, że dziecko narzygało ci do oka. Ponadto, często na występach jest taki rozstrzał wiekowy, że młodzi nie kumają, starzy zapomnieli, a dzieciaci nie po to wyszli z domu od dzieci, żeby im przypominać. To jest specyficzny temat i musiałyby być kongresy matek, żeby się chichrając z dzieci, z macierzyństwa i oczywiście komentować „a u mnie”, „a mój” itd.Widziałam całą listę sukcesów na Twojej stronie. Jak dziś udaje CI się pogodzić występy z pisaniem i opieką nad dziewczynkami?
Mój Boże, chyba ledwo. Ciężko mi to przyznać przed sobą, ale chyba zaliczam się do tych bab z jajami. Muszę tworzyć. Muszę. Inaczej znikam, zasysam się do środka. Odreagowuję tworząc. W opiece nad dziewczynkami mogę też liczyć na mamę, tzn. na teściówkę, czyli mamusię. Mama jest cudowna i zrezygnowała z pracy, żeby mi pomóc. Pracuję nocami. Czasami odpuszczam. Zresztą, kabareciarz jest zawsze w pracy. Najpierw wszystko dzieje się w głowie, chodzę z pomysłem, noszę, kombinuję cały czas.Widziałaś się w roli mamy zanim na świat przyszły córki? Rzeczywistość odbiega od tej ewentualnej wizji?
Śmieję się z siebie, że jestem człowiekiem-zdziwienie. Ooo, to ciąża się kończy porodem? Ooo, to z noworodka wyrasta dziecko? Tak szybko? Ooo, to jak zdejmę aparat, to mam równe zęby? Bawi mnie to, bo przecież po to zakładałam aparat, żeby mieć równe zęby i po to zachodziłam w ciąże, żeby urodzić dzieci. Świat nie przestaje mnie zadziwiać. Może dzieje się tak dlatego, że rzadko wychodzi mi coś tak, jak to zaplanuję i przestałam czekać, zdaję się na bieg rzeczy i biorę co jest myśląc, że jest to najlepsze, co mogło dla mnie być. Nie spodziewałam się, mogę powiedzieć to na pewno, że macierzyństwo jest takie fajne, mimo że takie męczące i że z mojego brzucha wyszły takie wspaniałe dzieci, takie piękne i mądre osoby. Żebym tylko tego nie schrzaniła.Zoja i Natasza są niesamowicie bystre i energiczne, podglądając wasze losy mam wrażenie, że generują ilość pracy nie do ogarnięcia dla jednego człowieka. Natasza jest też ciężko chora i zaciekła walka o jej życie i zdrowie to pewnie pierwszy punkt na liście Waszych priorytetów. Ta wrażliwość, literackość, zmysł obserwacji, które widać na blogu i talent aktorski w jakiś sposób ułatwiają ci stawianie czoła, czy są kulą u nogi?
Jestem wrażliwcem, choć udaje twardzielkę. Przed dziećmi, jak już nie mam siły, nie udaję. To ja, ich mama. Czasami płacze, czasami się złości, czasami rechocze i się bawi, a czasami gotuje obiad. Nie jestem inna dla nich, niż w ogóle. Nie gram matki. Chcę im pokazać, że – tak ja ja – mogą wszystko. I chcę im to pokazać od razu, żeby nie zmarnowały wielu lat, by dojść do tego samodzielnie, tak jak ja musiałam. Chciałabym je wychować w ogólnym poczuciu wolności i dowolności, zachowując jednak ramy (przede wszystkim bezpieczeństwa). Moje dzieci też są wrażliwe. Jestem matką bardzo nieidealną, a jednocześnie najlepszą dla nich. Potrzebują mnie, inaczej by do mnie nie przyszły. Mam bałagan i dużo frustracji (z powodu choroby Nataszy, z tym najciężej mi sobie poradzić), nie gotuję najlepiej, za to nie mam problemów z tarzaniem się po ziemi, udawaniem pół dnia krowy/konia/czegokolwiek, z przytulaniem i mówieniem, że je bardzo kocham i że są ważne. Dzieci są dla mnie inspiracją.Stawiasz teraz czoła piekielnie ciężkim wyzwaniom, Nataszka choruje, logistyka dojazdów do szpitali z końca świata jest pewnie karkołomna. Jak udaje ci się wyrwać czas na występu, na pisanie tekstów?
Moje dzieci maja cudownego tatę, ja cudownego męża. Zawsze był dla mnie oparciem i wciąż daje radę. Nie ukrywam – jest mi trudno. Czasami nie piszę, bo nie chcę smagać smutkiem, zrezygnowaniem, strachem. A czasami musi to ze mnie wylecieć. A na występach, cóż, nikogo nie obchodzi, że mam chore dziecko. Byc może przyszedł się pośmiać właśnie dlatego, że sam ma chore dziecko i już nie daje rady. Moje dzieci mają też cudowną babcię. Bez babci chyba poległabym, zwłaszcza, że czasami nie wiem na jak długo jadę do szpitala z Nataszą. Niedawno pojechałam na trzy dni i zostałam siedem tygodni. W tym czasie Zoją opiekowała się babcia. Muszę wystrugać jej medal z kartofla.Jak można pomóc Tobie, Wam, Nataszy?
Z choroby nie robimy bożka. Raczej trzymamy się wersji „zdrowieje” niż „choruje”. Stawianie choroby na pierwszym miejscu sprawia, ze robi się ona ważna, że jest dla niej miejsce. Otóż nie ma. Żyjemy z tym, musimy zjeść, spać, pobawić się, powkurzać, rozmawiać. Czasem pęknę i huknę na nią, a potem mam straszny żal, ale tak właśnie przecież wygląda życie. Można nam pomóc…mentalnie. Myśleć o nas ciepło, wspierać słowem, dobrą energią. Można też mi dać pracę pisaną albo inną na pół etatu, można mi zaproponować wydanie książki, zostanie moim agentem, można pisać mi komentarze na blogu i fejsie, to mnie naprawdę mocno podnosi na duchu i motywuje.Dziękuję za rozmowę i lecę pisać te komentarze. Niech Cię podniosą na duchu matko jedyna!
Magda „Wronka” (Mleczak) Mikołajczyk aka matka jedyna – człowiek o wielu zawołaniach. Urodzona w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, czyli dawno. Dusza artystki – na co dzień tworzy w kabarecie Słoiczek po Cukrze, ale występuje również solo. Pisze na zawołanie. Prywatnie żona jednego męża i matka dwóch dziewczynek oraz żywicielka dwóch kotów, z czego jeden potrafi jej wyjeść ostatnie jajko i to z premedytacją. Od jakiegoś czasu pisze blog (matkojedyna.blogspot.com), na którym szasta emocjami. Nie tylko swoimi. Szczęśliwa, choć zawsze skwierczy.
Napisz komentarz